To druga zmiana, wykrzyczał mi w ucho zadyszany Genadij Nikołajewicz, druga zmiana wraca do domu.
Mijaliśmy ludzi, którzy miesiącami nie widzą światła dziennego. Idą do kopalni w ciemnościach, na dole, w podziemiach też jest ciemno i kiedy wracają z pracy, otacza ich mrok. Są jak załoga łodzi podwodnej — tylko zegarki oraz narastające zmęczenie, głód i senność mówią im o upływie czasu.
Kopalnia „Komsomolskaja” — oblodzone ściany, oblodzone konstrukcje, nikłe światełka, pod nogami czarna, mokra maź. Kobiety rozdzielające wózki, przestawiające jakieś dźwignie, belki, podpory. Chcesz z nimi rozmawiać?, pyta Genadij Nikołajewicz. Ale o czym rozmawiać? Takie zimno, taki mrok, taki smutek. I one, zajęte, ociężałe, zmęczone, może coś je martwi, może coś je boli? Niechże je uszanuję, niechże im ulżę przynajmniej w ten sposób, że nie będę od nich niczego chciał, żadnego dodatkowego wysiłku, choćby tak znikomego, jak odpowiedź na jakieś rutynowe pytanie.
W domu czekali już na mnie dwaj młodzi górnicy, Jewgenij Aleksiejewicz i Michaił Michajłowicz. Wezmą mnie do kopalni „Wargaszowskaja”, gdzie nadal trwa strajk i gdzie odbędzie się zebranie, ale jeszcze mamy dużo czasu. Michaił, szczupły, wysoki brunet, ciągle w ruchu, ciągle rozgorączkowany, jest wściekły, że jego kopalnia (ta, w której byłem przed chwilą) przerwała strajk. A przerwała, ponieważ dyrektor obiecał, że będzie lepsze zaopatrzenie. Ten naród do niczego nie dojdzie, mówi zniechęcony Michaił. Dla tych ludzi ważne jest tylko jedno — pażrat' (pojeść). Pażrat'!, wpada w furię i woła: pażrat'! pażrat'! pażrat'!, tak sugestywnie, że czuje się, jak wzbiera ślina. Głód, oto co nami porusza, oto nasz wściekły pies.
Najwyraźniej chce dać mi do zrozumienia, że on — Michaił, jest inny, zrobiony z droższej materii. Z dumą wyciąga z szuflady w komodzie rzecz, którą uważa za najcenniejszą — piękne, zdobne, siergiejewskie wydanie Biblii z roku 1900. Przygląda mi się, czy aby potrafię zdumieć się i zachwycić. Następnie otwiera wielką księgę na chybił trafił i na chybił trafił czyta:
„A ty nabierz sobie pszenicy, jęczmienia, bobu, soczewicy, jagieł i wyki, i włożysz je w naczynie jedno i sporządzisz sobie chleb...”
Przerwał zaskoczony i zły. Nawet Biblia mówi o tym, jak pażrat'!
Co jeszcze czytasz?, pytam go później. Czyta Vauvenarguesa. Pokazuje mi leningradzkie wydanie w zielonej płóciennej oprawie z 1988 roku. Są tu różne ciekawe rzeczy, mówi o zbiorze aforyzmów francuskiego myśliciela z XVIII wieku. „Niewola tak poniża ludzi, że aż się w niej rozmiłowują”. Jakaż to prawda!, kiwa głową. Natomiast w innym miejscu Francuz mówi tak: „Niewiele zyskujemy chytrością”. Z tym nie można się zgodzić. U nas chytrością dojdziesz do wszystkiego.
Zaczęli schodzić się sąsiedzi, w pokoiku Michaiła Michajłowicza zrobiło się ciasno. Jewgenij Aleksiejewicz włączył stojący na komodzie kolorowy telewizor. Wielkie, ciemnowiśniowe pudło zawarczało tak groźnie, jakby za chwilę miało się zjeżyć. Dynamo-Spartak, objaśnił mi po cichu Jewgenij Aleksiejewicz, bo inni już dawno wiedzieli.
Wpatrywałem się w ekran. Nie było na nim żadnego określonego obrazu, tylko po szklanej, wypukłej krzywiźnie we wszystkich kierunkach przelatywały nerwowo tysiące różnobarwnych iskier. Telewizor był zepsuty, ale jeżeli taki aparat zepsuje się w Komsomolskim Posiołku, nie ma sposobu, żeby go naprawić.
Nigdy nie widziałem czegoś podobnego. Kilkanaście osób wpatrywało się z napięciem w roziskrzony ekran, na którym coraz to wybuchały snopy iskier, jak z ogniska, gdy rzuci ktoś suchy jałowiec. Plamki, kreski, ziarenka świateł tańczyły, migały i pulsowały jak eteryczna i ruchliwa fatamorgana. Cóż to było za bogactwo form świetlnych, jakaż ich niestrudzona i zwariowana pantomima. Wszystkie te migotania zdawały się szalone i nielogiczne, ale nie miałem racji. Tymi wędrówkami kolorowych drobin, ich nieustannym ruchem i błyskawiczną zmianą kierunków rządził doskonały porządek. Oto lewa część ekranu zaczynała się nagle iskrzyć na czerwono, czerwień tam wibrowała, falowała, szalała i nagle w pokoju rozlegał się krzyk: Goool! Dynamo strzeliło! Skąd wiesz, że strzeliło, spytałem zdenerwowany Jewgenija Aleksiejewicza, tym bardziej że w aparacie nie działał również dźwięk. Jak to skąd?, odparł zdumiony, przecież Dynamo ma czerwone koszulki! Po jakimś czasie na drugim krańcu ekranu pojawiło się wielkie stężenie błękitu (kolor Spartaka) i pokój jęknął: Wyrównali! (jako że zebrani kibicowali drużynie Dynamo). W czasie przerwy iskierki uspokoiły się, a nawet znieruchomiały, rozłożone równomiernie na całej powierzchni ekranu, aby potem zerwać się do nowych piruetów i harców, ale zrobiło się późno — i musieliśmy już jechać na zebranie.
To, co połyskuje na tle białych, lodowatych ciemności, to światła „Wargaszowskiej” — najbardziej na północ wysuniętej kopalni Zjednoczenia Workutaugol. 180 kilometrów stąd zaczyna się Morze Karskie (jest ono częścią Oceanu Lodowatego).