Przejęty tą myślą, poświęcił się rozważaniom, w jaki sposób wskrzesić wszystkich ludzi zmarłych. Wszystkich, którzy umarli kiedykolwiek, na całej ziemi. Wierzył, że to jest możliwe. Twierdził, że da się to osiągnąć, jeżeli człowiek opanuje siły przyrody. Siły przyrody, póki są ślepe i niezależne, są groźne, przeciwne człowiekowi. Żeby bronić się przed nimi, człowiek rozwinął w sobie instynkt samozachowawczy. Działanie tego instynktu jest źródłem wrogości między ludźmi, wojen, woli zabijania. Jeżeli rozwiniemy naukę i podporządkujemy sobie przyrodę, instynkt samozachowawczy zaniknie — nie będzie czego się bać. Na Ziemi zapanuje królestwo przyjaźni i miłości. Właśnie nauka pozwoli nam wskrzesić wszystkich zmarłych. Ponieważ ludzkość jest jedną rodziną, której nie może przedzielać bariera śmierci. Dopiero zwycięstwo nad śmiercią, wydarcie jej wszystkich, których ona zabrała, będzie prawdziwym triumfem człowieka.
Ale jak wyglądałby powrót zmarłych Workuty? Czy nagle na ulicach miasta pojawiłyby się pędzone przez strażników kolumny nędzarzy? Wygłodniałe, okryte szmatami cienie ludzkie? Pochód szkieletów? Mikołaj Fiodorow marzył, żeby ich wszystkich przywrócić życiu. Ale — jakiemu życiu?
Przy jednej z ulic zobaczyłem drewnianą budkę. Smagły Azerbejdżanin sprzedawał jedyne kwiaty, jakie można tu kupić — czerwone goździki. Wybierz mi, powiedziałem, najładniejsze, jakie masz. Wybrał mi tuzin goździków i zawinął dokładnie w gazetę. Chciałem je gdzieś położyć, ale nie wiedziałem gdzie. Myślałem — wetknę je w jakąś zaspę śniegu, ale wszędzie byli ludzie i czułem, że to będzie niezręcznie. Poszedłem dalej, ale na następnej ulicy — to samo: dużo ludzi. Tymczasem kwiaty zaczęły marznąć i sztywnieć. Chciałem znaleźć jakieś puste podwórko, ale wszędzie bawiły się dzieci. Bałem się, że znajdą goździki i je zabiorą. Dalej błąkałem się po ulicach i zaułkach. Czułem palcami, jak kwiaty robią się sztywne i kruche jak szkło. Więc poszedłem za miasto i tam, już spokojnie, położyłem kwiaty między zaspami śniegu.
JUTRO BUNT BASZKIRÓW
Z Workuty wróciłem do Moskwy, żeby trochę się ogrzać, ale również i po to, aby dowiedzieć się, jakie to nowe wiatry wieją na szczytach władzy.
Przede wszystkim — na szczytach władzy imperialnej. W takim bowiem państwie jak były ZSRR (dzisiaj — WNP, jutro — ?) istnieje warstwa ludzi powołanych do tego, żeby wyłącznie myśleć w skali imperialnej i szerzej — globalnej. Ludziom tym nie można zadawać pytań w rodzaju: Co słychać w Workucie?, ponieważ zupełnie nie potrafią na nie odpowiedzieć. Będą nawet dziwić się: A jakie to ma znaczenie, co słychać w Workucie? Od tego, co tam się dzieje, Imperium nie zawali się!
Oni natomiast istnieją tylko dla jednego celu — aby zapewnić trwałość i rozwój Imperium, niezależnie od tego, jaką obierze ono aktualnie nazwę (a nawet gdyby założyć jego rozpad, ich zadaniem będzie jak najszybciej znowu postawić je na nogi).
W małych i średnich krajach świata nie ma odpowiednika warstwy, o której tu mowa. W krajach takich elity zajęte są swoimi sprawami wewnętrznymi, swoimi lokalnymi rozgrywkami, swoim zamkniętym podwórkiem. Natomiast w Imperium warstwa rządząca (ale często i lud) ma zupełnie inną skalę myślenia, właśnie skalę imperialną i szerzej — globalną, skalę wielkich cyfr, wielkich przestrzeni, kontynentów i oceanów, południków i równoleżników geograficznych, atmosfery i stratosfery, ba — Kosmosu.
W Europie Zachodniej dziwiono się, że stare i ubogie kobiety w Moskwie (pokazywano to w telewizji) wychodziły z kolejki po chleb, rezygnowały z chleba i szły ulicą, skandując hasło: Nie oddamy Wysp Kurylskich!
Ale dlaczego się dziwić? Wyspy Kurylskie to część Imperium, a Imperium zostało zbudowane kosztem wyżywienia i przyodziewku tych kobiet, ich przeciekających butów i zimnych mieszkań, a najsmutniejsze — kosztem krwi i życia ich mężów i synów. A teraz to oddawać? Nigdy. Przenigdy.
Między Rosjaninem i jego Imperium istnieje silna i żywa symbioza, losy mocarstwa to coś, czym się Rosjanin prawdziwie i głęboko przejmuje. Dziś także!
Na świecie drukowane są dwie mapy kuli ziemskiej.
Jedną rozpowszechnia „The National Geographic” (USA) — na tej mapie, pośrodku, w miejscu centralnym, leży kontynent amerykański, otoczony przez dwa oceany — Atlantyk i Pacyfik. Były Związek Radziecki jest rozcięty wpół i rozmieszczony dyskretnie po obu krańcach mapy, tak aby nie straszył dzieci amerykańskich swoim ogromem. Zupełnie inną mapę świata drukuje Instytut Geografii w Moskwie. Na tej mapie, pośrodku, w miejscu centralnym, leży były Związek Radziecki, który jest tak duży, że przygniata nas swoimi rozmiarami, natomiast Amerykę rozcięto na pół i rozmieszczono dyskretnie po obu krańcach mapy, aby dziecko rosyjskie nie pomyślało sobie: Boże! Ależ ta Ameryka jest wielka!
Tak oto dwie mapy kształtują od pokoleń dwie różne wizje świata.