Читаем Messier 13 полностью

Natychmiast po ukończeniu wstępnych czynności przekazałem raport Bessowi, po czym wziąłem lekką, pomalowaną na jasnobłękitny kolor sondę i poleciałem rozejrzeć się po okolicy. Nie zabawiłem długo i nie odkryłem niczego podejrzanego. Wracając, stwierdziłem z zadowoleniem, że dla kogoś obcego mój statek jest nie do wykrycia, nawet z odległości dosłownie kilku metrów. Jak zwykle maskowanie było idealne. Przemknęła mi myśl, że aparaty radiolokacyjne naukowców zapewne wykryły moje zbliżanie się do planety. Jeśli tak, znowu będą mieli o czym mówić. Kto wie, może już w tej chwili płynie w kierunku Ziemi meldunek o jeszcze jednym tajemniczym zjawisku, przemawiającym za obecnością na Petty istot całkowicie odmiennych od ludzi. Co najzabawniejsze, nie byłoby to znowu tak dalekie od prawdy…

Miałem trochę kłopotów w łazience, zanim udało mi się jako tako umyć skórę twarzy pod miękką, ale gęstą sierścią. Ciągle — jeszcze przebierałem moimi dwunastoma palcami jak niemowlę, które odkrywa własne ciało i bawi się jego budową, całkowicie dla niego niedorzeczną i niezrozumiałą. Z ułożeniem się do snu także nie było najlepiej. Dwa garby, z przodu i z tyłu, to za wiele, nawet dla najmniej wymagających agentów. O łóżku, przystosowanym do moich nowych kształtów, oczywiście nie pomyśleli. Nie było przecież potrzebne do wykonania zadania. Co innego fotel sterowniczy. Ten potrafili pięknie wymodelować, ba, zadbali nawet o to, bym do podajnika żywnościowego mógł sięgnąć owymi piersiowymi paluszkami, czego nawiasem mówiąc nie próbowałem nawet dokonać. Obiad zjadłem dopiero po kąpieli, bezpośrednio przed zaśnięciem.

Spałem chyba długo. Zbudziłem się niezbyt wypoczęty, ale wyspany. Tym razem nie trapiły mnie sny. Nie wiedziałem tylko, czy to zasługa mojej równowagi psychicznej, czy też czułej opieki aparatury korekcyjnej czynnej — jak zawsze podczas akcji — bez chwili przerwy.

W każdym razie zbudziłem się wyspany i stwierdziwszy, że na dworze zapadł już zmierzch, postanowiłem nie zwlekając przystąpić do pierwszego punktu planu.

Wezwałem rezerwowy automat strażniczy, uzbrojony w anihilator, automat ciężarowy, wziąłem łazika i pojechałem na wybrzeże. Anteny moich „oczu” i „uszu” doniosłyby mi niewątpliwie, gdyby w pobliżu znalazł się ktoś żywy, niemniej wolałem trzymać się dna owego rowu, w którym osadziłem statek. Doprowadził mnie nad brzeg oceanu, to znaczy niemal nad brzeg, bo do stóp poprzedzających piaszczystą plażę wydm. Pozostawiłem aparaty ukryte pod zboczem, a sam wspiąłem się na wierzchołek najwyższego wzniesienia, z trudem stąpając w miałkim, lotnym piasku. Okolica nie była brzydka. Nad horyzontem wschodził właśnie księżyc i wyglądał tak, jakby nigdy nie zbudowano na nim stacji SAO i jakby nie było tam ani Bessa, ani łysego grubasa i jemu podobnych, którzy na swoich ekranach śledzą każdy mój krok. Niech śledzą. I tak jest ładnie. Noc jaśniejsza niż w czasie pełni na Ziemi, ocean pobłyskujący miejscami jakby plamami rtęci, spokojny i kołyszący głębokim szumem. Powietrze…

Nie śpiesząc się zdjąłem kask i rzuciłem go na piasek. Przyszła mi chęć zbiec po zboczu wydmy do oceanu i popływać. Spojrzałem z żalem na okrywający mnie szczelnie skafander i ujrzałem sterczącą z rękawa włochatą, sześciopalczastą rączkę. Natychmiast oprzytomniałem. Kąpiel? Jeszcze od tego wylinieję…

Wezwałem automaty. Wydałem im polecenia i przez chwilę patrzyłem, jak przystępują do ich wykonania. Kiedy anteny, peryskopy laserowe, kamery i czujniki analizatorów spoczęły już w wygrzebanych w piasku dołach, oderwałem wzrok od czarnych postaci wykonujących niespieszne, precyzyjne ruchy i rozejrzałem się. Przede mną rozciągał się ocean. To właśnie tutaj, w tym rejonie zaobserwowano nad nim jakieś świecenie, polatywanie i inne zjawiska optyczne łącznie z rzekomymi obiektami latającymi. Powierzchnia wody była spokojna, szerokie, jakby wygładzone fale wznosiły się i opadały w zwolnionym rytmie, ocean oddychał powoli i bezgłośnie jak ogromne, uśpione zwierzę. Za widnokręgiem leżał południowy kontynent, niegdyś również zamieszkały, podobnie jak większość lądów na Petty, ale teraz nie tknięty jeszcze stopą archeologów. Tylko lotniczy zwiad przyniósł wstępne informacje o wielkich zrujnowanych miastach, wysokich stożkowatych budowlach, kanałach i drogach. Te ostatnie, jak wszędzie tutaj, biegły krótkimi stosunkowo, nie łączącymi się ze sobą odcinkami, co stanowiło jedną z wielu nie wyjaśnionych dotąd zagadek umarłej cywilizacji.

Перейти на страницу:

Похожие книги

Аччелерандо
Аччелерандо

Сингулярность. Эпоха постгуманизма. Искусственный интеллект превысил возможности человеческого разума. Люди фактически обрели бессмертие, но одновременно биотехнологический прогресс поставил их на грань вымирания. Наноботы копируют себя и развиваются по собственной воле, а контакт с внеземной жизнью неизбежен. Само понятие личности теперь получает совершенно новое значение. В таком мире пытаются выжить разные поколения одного семейного клана. Его основатель когда-то натолкнулся на странный сигнал из далекого космоса и тем самым перевернул всю историю Земли. Его потомки пытаются остановить уничтожение человеческой цивилизации. Ведь что-то разрушает планеты Солнечной системы. Сущность, которая находится за пределами нашего разума и не видит смысла в существовании биологической жизни, какую бы форму та ни приняла.

Чарлз Стросс

Научная Фантастика