— Przyjemnie się z tobą rozmawia — powiedziała bez zastanowienia. — Chciałabym cię kiedyś zobaczyć w sytuacji, w której byłbyś zdany na innych. Taki grzeczny, układny, czekający na jeden gest, uśmiech czy skrzywienie brwi kogoś, z kim byś się musiał liczyć.
— Liczę się ze wszystkimi — odpowiedziałem w dalszym ciągu poważnie. — Niestety nie mogę tylko przewidzieć, co niektórzy z tych „wszystkich” zrobią. Gdybym na przykład przeczuł, że ktoś z was będzie wznosił toasty za moje zdrowie i przekonywał bliźnich, że nie jestem zupełnie zły, tylko miałem trudne dzieciństwo, to prawdopodobnie wystartowałbym zawczasu, poleciał do najdalszej galaktyki i nigdy nie wrócił. Ze wstydu…
— Powiedzieli ci — jej ton stał się teraz przekorny. — A ja słyszałam, że mówiłeś coś o pikantnej brunetce. Sem powiedział przy wszystkich, że ci się podobam. Czy to prawda?
— Semow jest zwyczajnym intrygantem — zapewniłem ją szybko — żeby nie rzec rajfurem. Nie zwracajmy na niego uwagi, bo mogą z tego wyniknąć kłopoty. Jak to się dzieje, że takie dziewczyny nie mają chłopców?…
Nie odpowiedziała. Poczułem, że to ostatnie zdanie było już niepotrzebne. Dziwne. Podobne myśli nigdy nie przychodziły mi do głowy… może nie nigdy, ale dawno. Akurat odkąd…
— A czy wy nie macie swoich dziewcząt? — zrewanżowała mi się po dłuższej chwili. Tylko tego pytania mi teraz brakowało. I w dodatku wiedziałem, że powinienem siedzieć cicho. Po tym, co sam przed chwilą powiedziałem…
— Przepraszam… — usłyszałem po jakimś czasie wypowiedziane cichym szeptem. Zaczerpnąłem głęboko powietrza.
— To ja przepraszam odpowiedziałem. Sam się zdziwiłem, jak chłodno to zabrzmiało. — Tak się składa — ciągnąłem — że nie powinienem mówić o dziewczętach… czy… — ponownie odetchnąłem głęboko — Beccari i Zamfi pozbyli się już złudzeń?
Trwało z pół minuty, zanim odpowiedziała. Nie wiedziała. Nie mogła wiedzieć. Kobieca intuicja… czy istnieje jeszcze coś takiego w naszych czasach, kiedy dzieci w przedszkolu dysponują aparaturą informatyczną, mniej zawodną niż człowiek? Poza zupełnie wyjątkowymi sytuacjami?…
— Tak. Zrozumieli, zdaje się, że nie chciałeś robić im przykrości, tylko wykonujesz swoje zadania.
— O tym właśnie podobno usiłowałaś ich przekonać?
— A czy tak nie jest? Zaśmiałem się. Odrobinę zbyt głośno.
— Przestań. Przestań natychmiast, bo się rozpłaczę i wtedy nareszcie mnie polubicie. Ale mnie nie powinno się lubić. Istnieję po to, żeby przerażać. Bronić, odstraszać, zagradzać drogę, napawać odrazą, wreszcie… zabijać. Pomyliłaś się.
— Znowu się zgrywasz — powiedziała z niechęcią.
— Nie jest ci chłodno? — spytałem. Podskoczyła, jak ukąszona przez osę.
— Już idę — zawołała. — Nie miałam zamiaru…
Wyciągnąłem szybko ramię i przytrzymałem ją za rękę. Moje pałce pozostały na jej przegubie nieco dłużej, niż to było konieczne. Ale w końcu można czasami pozwolić swoim własnym palcom na odrobinę samodzielności. Jeśli im się tam podobało…
— Myślałem — powiedziałem szybko — czy nie weszłabyś do mojego pojazdu. Dochodzi bądź co bądź jedenasta…
Chwilę jeszcze czułem opór, jaki stawiała mojej dłoni, po czym odprężyła się.
— Nie jest mi zimno — odrzekła. — Po takim dniu? Zwariowałeś?
Pomyślałem, że to ostatnie przypuszczenie może się naraz okazać zupełnie trafne. Cóż u licha strzeliło mi do głowy, żeby zapraszać ją do ciasnej kabinki, na jeden z dwóch foteli, w których człowiek tkwił jak owoc w swojej skorupie?
— Powiedz mi — zacząłem pośpiesznie — czy dużo jeszcze macie tu takich rzeczy, jak ta cała „galeria przodków”? Równie… nazwijmy to tak, intrygujących? Takich, oczywiście, o których jeszcze nie wiem?
Myślała przez chwilę.
— Nie… chyba nie. Wszystko, co zrobiliśmy dotychczas, to dopiero rekonesans. Opracowaliśmy plan… i badamy jeden zaledwie rejon. A właściwie też jeszcze nie badamy, tylko katalogujemy zabytki. Miną lata, zanim…
— To wiem. Ale może to być coś, co wam wydaje się zwyczajne, ale co mnie musiałoby zdziwić. Nic nie przychodzi ci na myśl?
Znowu zastanawiała się jakiś czas.
— Czegoś konkretnego, jak te obrazy czy ten szpital, już chyba nie ma… — odezwała się wreszcie z wahaniem. — Istnieją różne hipotezy dotyczące poszczególnych wykopalisk… ale to cię pewnie nie interesuje. Wiesz, o czym sobie pomyślałem? Łączność… Nigdzie nie natrafiliśmy dotąd na jakiekolwiek ślady przewodów elektrycznych, kabli, telefonów, nadajników, anten… zwłaszcza anten. Pamiętasz, jak to u nas wygląda… te olbrzymie, wysokie budowle, pozostałe po dawnych systemach łączności, zanim nie przerzuciliśmy wszystkiego na orbity. Aparatura mogła ulec zniszczeniu, to jasne, ale w tych kilku miastach, które zbadaliśmy dotąd z powietrza, nie znaleźliśmy śladu ruin masztów czy wież przekaźnikowych. Jeśli dodać do tego ów brak przewodów… w końcu trochę ich aparatury już mamy, więc mógłby się wśród niej zaplątać jeden chociażby sprzęt pełniący funkcję dawnych ziemskich telefonów… to jednak jest zastanawiające. Lana ma pewną tezę…