— Och, to na pewno jest Weyth… — burknął niecierpliwie Bess. — Fizycznie. Ale mogli go przekształcić inaczej. Przecież znasz się dostatecznie dobrze na informatyce… i dość na elektronicznej stymulacji psychicznej…
— Rozumiem — skinąłem głową. — Rozumiem, że wysłaliście go pozbawionego informacji, które mogłyby obcym, gdyby wpadł im w ręce, posłużyć do zawarcia zbyt bliskiej znajomości z naszą cywilizacją. To znaczy najpierw wymazaliście mu pamięć do zera, a potem nauczyliście go kilku podstawowych czynności, wpoiliście mu wiedzę o zadaniach, obsłudze automatów i tak dalej. Nie miał innych możliwości?
— Miał — zaprzeczył po chwili ponuro Bess. — O to chodzi, że miał. Umieściliśmy przy komputerze jego statku bęben pamięciowy z kopią zapisu osobowości pilota. Ostatecznie nie mogliśmy przewidzieć, w jakiej sytuacji się znajdzie… i nie chcieliśmy go pozbawiać szans, na wypadek gdyby ta sytuacja wymagała całej wiedzy, jaką posiadamy. Oczywiście wiedział o tym, że nie wolno mu sięgnąć do tej przystawki. Znał swoje zadania. Poza tym… o istnieniu tego zapisu komputer miał go poinformować tylko w ostateczności…
— Więc wiedział czy nie wiedział, że ma coś takiego pod ręką? — spytałem, wzruszając ramionami. — Sądzę, że najlepiej będzie nie bawić się ze mną w ciuciubabkę… skoro naprawdę mamy do czegoś dojść…
Bess westchnął.
— Oczywiście, że nie — rzucił. — Ale wiedział komputer. Czy to nie wychodzi w gruncie rzeczy na jedno?
— Nie — odparłem. — Bo skoro komputer został tak zaprogramowany, żeby poinformować Weytha o możliwości odzyskania pełnej pamięci dopiero w ostateczności, a on był zdany tylko na ten komputer, to znaczy, że taka ostateczność musiała zaistnieć. I że dopiero potem obcy, jeśli go rzeczywiście dopadli, wyciągnęli z niego wszystko, co było im potrzebne. To by znaczyło także, że ci obcy zrewanżowali nam się po prostu, odsyłając go dokładnie w takim samym stanie, w jakim my posłaliśmy go do nich.
— Możesz to tak określić — mruknął. — Nie chodzi o słowa…
— Nie — zgodziłem się. — Chodzi tylko o jasne postawienie sprawy. Sądzicie, że obcy przechwycili Weytha wraz z jego statkiem, znaleźli sposób, żeby Weyth „przypomniał” sobie swoją przeszłość wraz z całą wiedzą o Ziemi, jaką posiada każdy człowiek, wydobyli z niego tę wiedzę, a potem z kolei pozbawili go pamięci, żeby nam nie mógł opowiedzieć o nich. Sądzicie także, że mogli go w pewien sposób przeprogramować, to znaczy przekształcić naszego agenta, wysłanego do nich, we własnego szpiega u nas. Czy macie na to jakieś dowody poza faktem, że wrócił nie pamiętając niczego?
Bess przełknął ślinę i przytaknął ruchem głowy.
— Niektóre zespoły statku były ruszane… — wymamrotał. — I to takie, których pilot w czasie lotu nie ma powodu dotykać. Sekcja komputera… ta przystawka z zapisem jego osobowości…
— Przystawka? A więc dlatego przypuszczacie, że zanim znowu o wszystkim zapomniał, odzyskał na jakiś czas wiedzę o swojej przeszłości. Rozumiem. To znaczy, że sprawa rzeczywiście wygląda poważnie. Teraz wreszcie mogę się zabrać do pracy. Kiedy mam zacząć?
— Zaraz… — bąknął. — Czy sądzisz, że możemy czekać…
Nie, nie sądziłem tak. Weyth. Nie będzie to miłe…
— Nie wiem jeszcze — powiedziałem wstając — dlaczego pomyśleliście akurat o mnie? Przecież są tu ludzie, którzy programowali lot… i pilota?
— Ale żaden z nich nie był nigdy ani przez moment w skórze obcego — wyznał wreszcie Bess. — Wiesz, w postaci tego owłosionego faceta. To stwarza pewną trudność… natury psychicznej — skrzywił się przy tych słowach, jakby połknął cytrynę. Trudności „natury psychicznej” nie były u nas na ogół przyjmowane do wiadomości…
Zatrzymałem się.
— Czyli on dalej jest kosmaty? — stwierdziłem raczej, niż spytałem. — I nadal nic nie wie?
Bess wzruszył ramionami.
— Mówi, że nie wie. To właśnie trzeba sprawdzić. Przecież zaczęliśmy od tego…
Odetchnąłem głęboko.
— Tak, zaczęliśmy od tego — potwierdziłem. — Pytanie tylko, na czym skończymy. Oczywiście tam, gdzie on teraz jest, znajdę wszystkie zapisy, jakie ocalały z jego lotu… bębny pamięciowe, notatki automatów pokładowych i tak dalej?…
— Nic nie ocalało — burknął Bess. — Gdybyśmy mieli zapisy, nie fatygowalibyśmy ciebie. Chodzi tylko o to, co uda się wydusić z samego Weytha… myślałem, że to zrozumiałeś — zakończył z ironią.
— Zrozumiałem — rzuciłem stojąc już w otwartych drzwiach. — Ale chciałem się upewnić. Zapytać się nie można?…
— Jak się nazywasz?
— Weyth.
— Kim jesteś?
— Należę do was.
— Co to znaczy?
— Nie wiem. Muszę słuchać Bessa i wykonywać zadania, które mi zleci.
— Jakie to są zadania?
Wzruszył ramionami i rozłożył bezradnie ręce.
— Nie dostałem jeszcze żadnego. Nie mam pojęcia.
— Bardzo płynnie się wysławiasz. Skąd znasz tak dobrze nasz język?
— Powiedziano mi, że to mój język. Kiedy przyleciałem, znałem tylko nazwy kilku aparatów pokładowych. Potem nauczyli mnie mówić?…
— Kto to był Mohammed? Spojrzał na mnie bezradnie.
— Nie wiem… kto?
— Co ci mówi słowo: Szekspir? Zastanowił się. Chwilę myślał, po czym potrząsnął głową.
— Einstein? — rzuciłem.