Читаем Messier 13 полностью

— Nie wiem — burknął z pewnym zniecierpliwieniem. — Znam te słowa, które są mi potrzebne, aby wyrazić, co myślę… nie wiem, dlaczego tak jest. Nie myśl, że zwariowałem. Powiedzieli mi przecież, że specjalnie pozbawiono mnie pamięci. Wiem także, że mogę ją w każdej chwili odzyskać. Czemu tego nie robicie? Przecież jeśli czegoś chcesz się ode mnie dowiedzieć?…

— Więc ty i ja należymy do jednego świata? — powróciłem do początku rozmowy. — I mówimy „naszym” językiem. Moim i twoim? Spójrz na siebie i na mnie. Czy jesteśmy podobni?

Obrzucił wzrokiem swój korpus, porośnięty znaną mi tak dobrze rudawą sierścią i wykrzywił małpią twarz w gorzkim uśmiechu.

— Przecież tak nie wyglądam naprawdę. Ktoś przeprowadził operację…

— Kto?

— Nie wiem.

— Po co?

— Żebym mógł udawać kogoś innego, niż jestem. Jak długo to jeszcze będzie trwało?

— To zależy tylko od ciebie. Od tego, kiedy sam, bez naszej pomocy przypomnisz sobie, kim jesteś naprawdę. Kiedy nam powiesz, co widziałeś, kim są istoty, które spotkałeś, i czego od ciebie chciały. No więc?

— Przecież mówię, że nie wiem! — krzyknął prawie.

— Nie unoś się — upomniałem go spokojnie. — Wiesz, co to jest? — wskazałem stojącą pod ścianą skrzynię, z której wybiegała sieć cieniutkich, różnokolorowych kabli. Spojrzał w tę stronę i z powrotem zwrócił wzrok na mnie.

— Nie. Ale za każdym razem, kiedy ktoś do mnie przychodzi, podłączacie to urządzenie… — zerknął ku swojemu lewemu ramieniu, na które opadał rożek tkwiącej na jego głowie kapuzy. Właśnie u czubka tego niecodziennego nakrycia głowy zbiegały się wszystkie kabelki, wychodzące ze skrzyniowatej aparatury. Wyglądało to, jakby przyozdobił swój świąteczny strój dziwacznym pióropuszem. Tyle że nie miał na sobie żadnego stroju.

— To da mi znać, ile razy przyjdzie ci ochota zełgać — oświadczyłem zgodnie z prawdą. — Taka maszyna. Nie wolno jej używać… na Ziemi. No więc?

— Jak mogę zełgać — odpowiedział od razu — skoro nie pamiętam, co jest prawdą? Zapomniałeś, zdaje się, że myślę zupełnie normalnie. Tyle że nic nie wiem…

— Ile jest dwa razy dwa?

— Cztery.

— Skąd to wiesz?

— Pewnych podstawowych pojęć nauczyłem się po powrocie. Bess nie krył wcale, że robią to, ponieważ inaczej nie mogliby mnie nauczyć mówić. Kwestia pojęć…

— Jakim systemem liczysz? Pomyślał chwilę.

— Dziesiętnym… — odrzekł wreszcie z wahaniem.

— A widzisz — skinąłem głową. — To już pewna informacja… dla kogoś, kto bardzo chce dowiedzieć się czegoś o tobie, a nie wie, od czego zacząć. A jakie znasz inne systemy?

Zmarszczył brwi.

— Inne… nie wiem.

— Kto to jest Bess?

— Nie wiem. Ktoś, kogo mam słuchać… Zaczerpnąłem tchu. Zrób tu coś z takim.

Przyjrzałem mu się. Był zmęczony. Zmęczony i zbity z tropu. Ale trzymał się. On sam, być może, naprawdę nie pamiętał nic. Ale jego ciało, węzły nerwowe, neurony pamiętały trening facetów z „Trójki”. Trzymał się. Kto wie, może właśnie dlatego.

Przyszło mi na myśl, że to niezbyt miłe, że tak się go czepiam. Nawet gdyby rzeczywiście wpadł komuś w łapy i gdyby ten ktoś postanowił z tego skorzystać, on nie mógł mieć z tym nic wspólnego. Tego byłem już prawie pewny. Prawie. Jedno małe słówko…

— Opowiedz mi, jak to było?… Nie jesteś głodny?

Zaprzeczył ruchem głowy. Barwny czub na szczycie kapuzy poruszył się, wydając cichy, nieprzyjemny szelest.

— Nie chce ci się pić?

— Nie.

Poprawiłem się w fotelu. Sam miałem już dosyć. Spojrzałem na zegarek. Dochodziła trzecia godzina, od kiedy tu wszedłem.

— No to powiedz mi wszystko po kolei — powtórzyłem. — Wiesz już, że poleciałeś do gwiazd. Co robiłeś przedtem?

— Pracowałem tutaj. Moim szefem był Bess. Nazywałem się tak, jak teraz.

— Miałeś rodzinę? — przy tym pytaniu musiałem spuścić wzrok.

— Nie.

— Powiedz wszystko, co pamiętasz. Zastanawiał się. Niezbyt długo.

— Nie pamiętam już niczego. Gdybyś mnie spytał o coś konkretnego… — zawiesił głos.

Konkretnego? Od początku nie robiłem niczego innego. Niech tam. Spróbują.

— Co to jest? — spytałem, odpinając od pasa mój ręczny anihilator. Przedtem raz jeszcze nieznacznie zerknąłem na wskaźnik mocy. Strzałka stała na zerze.

— To?… Nie wiem.

— To jest broń — powiedziałem. — Można nią rozwalić całą stację, wszystkie mury, które nas otaczają — zatoczyłem lufą miotacza szerokie półkole — pozabijać wszystkich ludzi na całym tym globie i w ogóle narobić mnóstwo zamieszania. Tu jest spust — wskazałem ostrożnie palcem. — Weź to… — wyciągnąłem rękę i podałem mu anihilator, trzymając go za lufę.

Przyjął go bez wahania i od razu zacisnął palce na uchwycie, tak jakby to robił na ćwiczeniach. Prawidłowy odruch. Jego dłoń zachowała pamięć tego uchwytu. A jego umysł?

— Trzymasz go prawidłowo — zauważyłem obojętnie. — A mówiłeś, że nie pamiętasz…

Wzruszył ramionami i nic nie powiedział. Westchnąłem.

— Strzelałeś z tego kiedyś? — spytałem. Odwrócił się i przechylił głowę do tyłu. Tak właśnie powinno się robić, jeśli nie chce się czekać kilkudziesięciu sekund, aż oczy ochłoną po błysku anihilacji.

— Strzel — powiedziałem. Spojrzał na mnie szybko.

— Przecież mówiłeś?… — w jego głosie zabrzmiało szczere zdumienie.

Перейти на страницу:

Похожие книги

Аччелерандо
Аччелерандо

Сингулярность. Эпоха постгуманизма. Искусственный интеллект превысил возможности человеческого разума. Люди фактически обрели бессмертие, но одновременно биотехнологический прогресс поставил их на грань вымирания. Наноботы копируют себя и развиваются по собственной воле, а контакт с внеземной жизнью неизбежен. Само понятие личности теперь получает совершенно новое значение. В таком мире пытаются выжить разные поколения одного семейного клана. Его основатель когда-то натолкнулся на странный сигнал из далекого космоса и тем самым перевернул всю историю Земли. Его потомки пытаются остановить уничтожение человеческой цивилизации. Ведь что-то разрушает планеты Солнечной системы. Сущность, которая находится за пределами нашего разума и не видит смысла в существовании биологической жизни, какую бы форму та ни приняла.

Чарлз Стросс

Научная Фантастика