— Pewnie (
— To ten klej… — zaczęła Alicja.
— Ja miałem rozlać przed progiem — powiedział Paweł z ożywieniem. Odruchowo wetknął trzymaną w ręku kopertę w szparę, zatrzasnął drzwiczki i zlazł ze stołka. — Chcieliśmy, żeby robiło ślady…
— Tyle ględził o tej pułapce, że w końcu przypomniałam sobie, że mam tę farbę — ciągnęła Alicja, szarpiąc na mnie spódnicę. — Spróbuj to zdjąć z siebie i włożyć szlafrok… Nie, nie możesz, masz jeszcze ręce…
— I nogi… — powiedziała Zosia z troską.
— Pewnie, ręce i nogi cholernie przeszkadzają — stwierdziłam zgryźliwie. — Bez rąk i nóg jest bez porównania wygodniej…
— Miało być coś jaskrawego (
— A to, owszem (
— I Alicja mieszała w słoiku z klejem (
— Paweł, bierz to i ścieraj podłogę (
— Latała po całym domu (
— Miało być coś jaskrawego, żeby morderca zostawiał wyraźne ślady — mówił Paweł. — I żeby to było coś nie do zmycia…
— A to, owszem, udało wam się osiągnąć…
— I Alicja mieszała w słoiku z klejem…
— Paweł, bierz to i ścieraj podłogę — przerwała Zosia stanowczo, wtykając mu kawał waty. — Tylko tego brakuje, żeby się ta arystokratka Herberta tu gdzieś przylepiła. Nie tam, tylko tu! Tu, w kuchni! I w przedpokoju. I koło wychodka! Wszędzie tam, gdzie Joanna chodziła!
— Latała po całym domu… — mruknął Paweł z dezaprobatą.