Potrzebowała kogoś, kto stanąłby przed nią i był dla niej lustrem, w którym ona odbije się jako całość.
Pierwsze wspomnienie Misi wiązało się z widokiem obszarpanego mężczyzny na drodze do młyna. Jej ojciec słaniał się na nogach, a potem często płakał w nocy wtulony w piersi mamy. Dlatego Misia potraktowała go jako równego sobie.
Od tej pory czuła, że nie istnieje różnica między dorosłym a dzieckiem w niczym, co naprawdę byłoby ważne. Dziecko i człowiek dorosły – to stany przejściowe. Misia obserwowała bacznie, jak zmienia się sama i jak wokół niej zmieniają się inni, ale nie wiedziała, ku czemu to zmierza, co jest celem tych zmian. W tekturowym pudełku przechowywała pamiątki po sobie samej, tej małej i potem większej – włóczkowe niemowlęce buciki, maleńką czapkę, jakby uszyto ją na pięść, nie na głowę dziecka, płócienną koszulkę, pierwszą sukienkę. Stawiała potem swoją sześcioletnią stopę obok włóczkowego bucika i przeczuwała fascynujące prawa czasu.
Od powrotu ojca Misia zaczęła widzieć świat. Przedtem wszystko było zamazane i nieostre. Sprzed powrotu ojca Misia nie pamiętała siebie, jakby w ogóle nie istniała. Pamiętała pojedyncze rzeczy. Młyn wydawał jej się wtedy ogromną, jednolitą bryłą, bez początku i końca, bez dołu i góry. Potem ujrzała młyn inaczej – rozumem. Miał sens i formę. Podobnie było z innymi rzeczami. Kiedyś, gdy Misia myślała „rzeka", znaczyło to coś zimnego i mokrego. Teraz widziała, że rzeka płynie skądś i dokądś, i że ta sama rzeka istnieje przed i za mostem, i że są inne rzeki… Nożyczki – kiedyś to było dziwne, skomplikowane i trudne w użyciu narzędzie, którym magicznie posługiwała się mama. Od kiedy przy stole na stałe zasiadł ojciec, Misia zobaczyła, że nożyczki to prosty mechanizm dwóch ostrzy. Zrobiła coś podobnego z dwóch płaskich patyczków. Potem długo próbowała znów ujrzeć rzeczy takimi, jakimi były przedtem, ale ojciec zmienił świat na zawsze.
Czas młynka Misi
Ludzie myślą, że żyją bardziej intensywnie niż zwierzęta, niż rośliny, a tym bardziej – niż rzeczy. Zwierzęta przeczuwają, że żyją bardziej intensywnie niż rośliny i rzeczy. Rośliny śnią, że żyją bardziej intensywnie niż rzeczy. A rzeczy trwają, i to trwanie jest bardziej życiem niż cokolwiek innego.
Młynek Misi powstał za sprawą czyichś rąk, które połączyły drewno, porcelanę i mosiądz w jeden przedmiot. Drzewo, porcelana i mosiądz zmaterializowały ideę mielenia. Mielenia ziaren kawy, żeby je potem zalać wrzątkiem. Nie ma nikogo takiego, o kim można by powiedzieć, że wymyślił młynek, tworzenie jest bowiem tylko przypominaniem sobie tego, co istnieje poza czasem, czyli od zawsze. Człowiek nie potrafi stwarzać z niczego, to boska umiejętność.
Młynek ma brzuch z białej porcelany, a w brzuchu otwór, w którym drewniana szufladka zbiera owoce pracy. Brzuch jest przykryty mosiężnym kapeluszem z rączką zakończoną kawałkiem drewna. Kapelusz ma zamykaną jamkę – do niej wsypuje się szeleszczące ziarnka kawy.
Młynek powstał w jakiejś manufakturze, a potem trafił do czyjegoś domu, gdzie codziennie przed południem mełł kawę. Trzymały go ręce, ciepłe i żywe. Przyciskały go do jakichś piersi, gdzie pod perkalem czy flanelą biło ludzkie serce. Potem wojna przeniosła go swoim impetem z bezpiecznej półki w kuchni w pudło z innymi przedmiotami, w sakwojaże i worki, w wagony pociągów, którymi ludzie w panicznej ucieczce przed gwałtowną śmiercią parli przed siebie. Młynek, jak każda rzecz, wchłaniał w siebie cały zamęt świata: obrazy ostrzeliwanych pociągów, leniwe strumyczki krwi, porzucone domy, których oknami bawił się co roku inny wiatr. Wchłaniał w siebie ciepło stygnących ludzkich ciał i rozpacz porzucania tego, co znane. Dotykały go ręce, i wszystkie one muskały go niezliczoną ilością emocji i myśli. Młynek je przyjmował, taką ma bowiem zdolność wszelka materia – zatrzymywać to, co ulotne i przemijalne.
Daleko na wschodzie znalazł go Michał i jako łup wojenny schował do wojskowego plecaka. Wieczorem na postoju wąchał jego szufladkę – pachniała bezpieczeństwem, kawą, domem.
Misia wychodziła z młynkiem na ławkę przed dom i obracała rączką. Wtedy młynek chodził lekko, jakby się z nią bawił. Misia przyglądała się z ławki światu, a młynek kręcił się i mełł pustą przestrzeń. Ale kiedyś Genowefa wsypała do niego garść czarnych ziarenek i kazała je zemleć. Wtedy rączka nie obracała się już tak gładko. Młynek zachłysnął się i powoli, systematycznie zaczął pracować i skrzypieć. Skończyła się zabawa. Było w pracy młynka tyle powagi, że nikt nie śmiałby go teraz zatrzymać. Cały stawał się mieleniem. A potem dołączył się do młynka, Misi i całego świata zapach świeżo zmielonej kawy.
Jeżeli przyjrzeć się przedmiotom uważnie, z zamkniętymi oczami, aby nie dać się zwieść pozorom, jakie rzeczy roztaczają wokół siebie, jeżeli pozwolić sobie na nieufność, można przynajmniej na chwilę zobaczyć ich prawdziwe oblicze.