Jaho tvar skryviŭsia. Jon užo nie ŭsmichaŭsia. Ja ŭvažliva razhladvaŭ jaho, pasla adkazaŭ:
— Hetuju… čarnaskuruju…
Snaŭt maŭčaŭ. Ale jaho napružanyja zhorblenyja plečy krychu rassłabilisia.
— Ty moh by mianie choć papiaredzić, — praciahvaŭ ja ŭžo nie tak upeŭniena.
— Ja ciabie papiaredziŭ.
— Ale jak!
— Jak zdoleŭ. Zrazumiej, ja nie viedaŭ chto heta budzie! Hetaha nichto nie viedaje, hetaha nielha viedać…
— Pasłuchaj, Snaŭt, u mianie niekalki pytanniaŭ. Ty sutykaŭsia z takimi rečami… taja… heta… što budzie z toj?
— Ty chočaš viedać, ci vierniecca jana?
— Tak.
— Vierniecca i nie vierniecca.
— Što heta aznačaje?
— Vierniecca takaja samaja, jak była napačatku… pad čas pieršaha vizitu. Prosta jana nie budzie ničoha viedać abo, kali kazać dakładna, budzie pavodzić siabie tak, byccam ty nikoli ničoha nie rabiŭ, kab ad jaje pazbavicca. Jana nie budzie ahresiŭnaj, kali ty nie pastaviš jaje ŭ takoje stanovišča…
— Jakoje stanovišča?
— Heta zaležyć ad abstavin.
— Snaŭt!
— Što?
— My nie možam dazvolić sabie raskošu što-niebudź utojvać adzin ad adnaho!
— Heta nie raskoša, — pierapyniŭ jon sucha. — Kielvin, u mianie takoje ŭražannie, što ty ŭsio jašče nie razumieješ… abo… Pačakaj! — U jaho zabliščali vočy. — Ty možaš mnie skazać, chto ŭ ciabie byŭ?!
Ja prakaŭtnuŭ slinu. Apusciŭ hałavu. Mnie nie chaciełasia hladzieć na jaho. Ja chacieŭ, kab zaraz tut byŭ aby-chto, tolki nie Snaŭt. Ale vybaru nie zastavałasia. Šmatok marli adkleiŭsia i zvaliŭsia mnie na ruku. Ja zdryhanuŭsia ad jaje slizkaha dotyku.
— Žančyna, jakuju… — ja nie zakončyŭ. — Jana zahinuła. Zrabiła sabie… ukol…
Snaŭt čakaŭ.
— Učyniła samahubstva?.. — udakładniŭ jon, kali ŭbačyŭ, što ja maŭču.
— Tak.
— I ŭsio?
Ja maŭčaŭ.
— Heta nie ŭsio…
Ja padniaŭ hałavu. Snaŭt nie hladzieŭ na mianie.
— Adkul ty viedaješ?
Ion nie adkazaŭ.
— Ładna, — pačaŭ ja, ablizaŭšy huby, — my pasvarylisia. A zrešty, nie. Heta ja joj skazaŭ, sam viedaješ, što havorać u hnievie. Sabraŭ svaje rečy i pajšoŭ. Jana dała mnie zrazumieć, choć pra heta ničoha i nie skazała, ale kali z čałaviekam doŭha žyvieš, navošta i havaryć… Ja byŭ pierakanany, što pabaicca… jana prosta tak… što nie zrobić hetaha… ja vykłaŭ joj usio. Na nastupny dzień ja ŭspomniŭ, što pakinuŭ u šufladzie stała hety… preparat; jana viedała pra jaho ja prynios preparat z łabaratoryi i rastłumačyŭ, jak jon dziejničaje. Ja spałochaŭsia, chacieŭ pajsci i zabrać jaho, ale padumaŭ, što heta dasć padstavy ličyć, byccam ja ŭspryniaŭ jaje słovy ŭsurjoz, i… nie pajšoŭ. Ale na treci dzień ja ŭsio-tki pajšoŭ, bo heta nie davała mnie spakoju. Užo… kali ja pryjšoŭ, jana była miortvaja.
— Ach ty, niavinny chłopča…
Hetyja słovy ŭzrušyli mianie. Ale zirnuŭšy na Snaŭta, ja zrazumieŭ, što jon nie žartuje. Ja ŭbačyŭ jaho byccam upieršyniu. Na šerym tvary ŭ hłybokich marščynach zastyła pakuta, jon byŭ padobny na ciažkachvoraha čałavieka.
— Čamu ty tak havoryš? — spytaŭsia ja zdziŭlena.
— Tamu, što historyja heta trahičnaja. Nie, nie, — chucieńka dadaŭ jon, kali zaŭvažyŭ, što ja chaču jaho pierapynić, — ty pa-raniejšamu ničoha nie razumieješ. Viadoma, ty možaš pakutavać, navat ličyć siabie zabytym, ale… heta nie sama strašnaje.
— Što ty kažaš! — zjedliva vyhuknuŭ ja.
— Ciešu siabie tym, što ty nie vieryš. Toje, što adbyłosia, moža być strašnym, ale strašniej za ŭsio toje, što… nie adbyvałasia. Nikoli.
— Nie razumieju… — pramoviŭ ja.
Ja i na samaj spravie ničoha nie razumieŭ. Snaŭt pakivaŭ hałavoj.
— Narmalny čałaviek… — praciahvaŭ jon. — Što takoje narmalny čałaviek? Čałaviek, jaki nie ŭtvaryŭ ničoha strašnaha? I navat nikoli pra heta nie padumaŭ? A što, kali jon nie padumaŭ, ale ŭ jaho padsviadomasci dziesiać abo tryccać hadoŭ tamu tolki milhanuła heta? Mo jon zabyŭsia, nie bajaŭsia, bo viedaŭ, što nikoli nie zrobić ničoha drennaha. Tak, a zaraz ujavi sabie, što raptam, siarod biełaha dnia, u asiarodku inšych ludziej, ty sustrakaješ HETA najavie, prykutaje da ciabie, niezniščalnaje, što tady? Što maješ rabić tady?
Ja maŭčaŭ.
— Stancyja, — pramoviŭ jon cicha. — Maješ tady Stancyju Salarys.
— Ale… što heta ŭrešcie moža być? — spytaŭsia ja nierašuča. — Vy ž z Sartoryusam nie złačyncy…
— Ty ž psichołah, Kielvin! — nieciarpliva pierapyniŭ jon mianie. — Kamu choć raz u žycci nie sniŭsia taki son, nie zjaŭlaŭsia taki pryvid? Voźmiem… fietyšysta, jaki zakachaŭsia, skažam, u šmatok brudnaj bializny. Ryzykujučy žycciom, mietadam pahroz i prośbaŭ jon zdabyvaje svoj biascenny vyčvarny šmatok. Zabaŭna, praŭda? Jon i brydzicca pradmieta svajho imkniennia, i hatoŭ z-za jaho rozum stracić. I navat žyccio hatovy addać dziela jaho, jak Rameo dziela Džulety… Takoje časam zdarajecca. Ale ty, vidać, razumieješ, što byvajuć i takija rečy… takija situacyi… jakija nichto nie zachoča mieć najavie, pra jakija možna tolki padumać, i to pad čas apjaniennia, padziennia, varjactva — nazyvaj heta jak chočaš. I słova stanovicca ciełam. Voś i ŭsio.
— Voś… i ŭsio, — biazhłuzda paŭtaryŭ ja draŭlanym hołasam. U mianie šumieła ŭ hałavie. — A Stancyja? Pry čym tut Stancyja?