Nie mogłem dłużej tu stać. Czekałem już godzinę i nie miałem żadnych złudzeń.
– Powinien pon wrócić do domu, sir.
Brał mnie za jakiegoś pijaka. W Edynburgu było ich pełno. W ciągu dnia spotkałem sporo facetów idących z przymkniętymi oczami, którzy coś do siebie mruczeli i kroczyli jak gdyby w transie.
– Loveły night, sir.
– Lovely night! – przytaknąłem kierując się szybkim krokiem ku „Royal Bar".
Noc była rzeczywiście piękna.
Piękna noc dla przeżycia najstraszliwszego z koszmarów.
Miałem ostatnią nadzieję. Ale nadal na rogu ulicy nikogo nie było. W świetle księżyca Frederik Street pięła się w górę i wydawała się urywać w niebie, po którym przetaczały się szare płynące znad morza chmury.
Usłyszałem nikły dźwięk: wywołał go kawałek gnanego przez wiatr papieru. Co się stało z Marjorie? Czy zostoła zatrzymana? A może, powodowana strachem, opuściło miasto? Pozostało mi tylko jedno: odwiedzić ten „Bed and Breakfast", w którym się zatrzymała. Ale pójść tam o tej porze i zapytać o nią byłoby prawdziwym szaleństwem.
ROZDZIAŁ XV
Jakiś kot, który kolorem przypominał angielskie konfitury z pomarańczy, opierając się o fasady, poruszał tak szybko łapkami, że wyglądał jak duża stonoga. Gdy mnie zauważył, błyskawicznie znikngł w piwnicznym okienku. Jego nagłe zniknięcie powiększyło jeszcze moją rozpacz. Przynajmniej przez kilka sekund kłoś był przy mnie.
Stanąłem przed okazałym gankiem domu, w którym zatrzymali się Faulksowie. Księżyc oświetlał go w całości, a bielejące schody napawały mnie przerażeniem, tak jakby to były stopnie prowadzące na szafot.
Czarne podwoje były bardziej odpychające niż drzwi więzienia. Wszedłem po schodach, wmawiając sobie, że nigdy nie będę miał odwagi zadzwonić, a gdy zadzwoniłem, byłem przeświadczony, źe gdyby przypadkiem otworzono, nie będę w stanie wymówić ani słowa. Srebrzysty dźwięk dzwonka musiał obudzić całą ulicę. Podskoczyłem tak, jakby ktoś wymówił za plecami moje nazwisko.
A jednak ani ulica, ani dom nie zareagowały. Drgania dzwonka wbiły się w bezmiar nocy i po chwili znów zapanowała ta sama gęsta i jednolita cisza.
Doszedłem do wniosku, że ta moja nocna wizyta jest jednak zbyt ryzykowna. Zacząłem się wycofywać niczym złoczyńca złapany na gorącym uczynku. Znajdowałem się na ostatnim stopniu, gdy w ciemnościach rozległ się głos:
– Pan sobie życzy?
Dochodził z pierwszego piętra. Podniosłem głowę i stanąłem jak skamieniały. Głos nie pochodził z okna Marjorie, lecz z innego, bardziej na lewo. Wydawało mi się, że dostrzegam jasną plamę czyjejś twarzy.
– Ja... Chodzi o to, że mam wiadomość dla pani Faulks!
A zatem stało się! Nie mogłem już się wycofać. Jeśli zatrzymano Marjorie, za chwilę będę dzielił jej los.
Musiała to być właścicielka tego ,,Bed and Breakfast", bo wydawało mi się, że poznaję jej zmanierowany sposób wyrażania się.
– Wiadomość dla pani Faulks! A od kogo, jeśli można wiedzieć?
W ciemnościach nie poznała we mnie człowieka, który był u niej rano (a raczej poprzedniego ranka, gdyż dochodziła już pierwsza). Mogłem skorzystać z tej okazji i wziąć nogi za pas. Ale jakaś nieodparta siła przygważdżała mnie do chodnika. Tą siłą była miłość. Wyciągnąłem wnioski w zawrotnym tempie.
– Przychodzę od jej męża! – wykrzyknąłem i aż się przeraziłem własną zuchwałością.
– Och, rozumiem. Zaraz zejdę.
Po chwili w czarnej masie fasady pojawił się jasnożółty prostokąt, a na jego tle rozpoznałem okrągłą sylwetkę kobiety z „face-a-main". Śledziłem uważnie okno Marjorie, mając nadzieję, że ujrzę zaniepokojoną twarz mojej ukochanej, ale na próżno. Musiałem zaczekać jeszcze co najmniej pięć minut, zanim usłyszałem szuranie domowych pantofli. Dopiero po zwolnieniu kilku zamków uchyliły się, nadal przytrzymywane łańcuchem, drzwi. W szparze stanęła stara właścicielka, która miała na sobie ozdobioną koronkami nocną koszulę i pamiętający czasy królowej Wiktorii błękitny szlafrok z satyny. Z wrażenia musiała zapomnieć zabrać z nocnego stolika swego lorgnon. Bez gorsetu i różnych pasów, tak niezbędnych dla tłustych kobiet, przypominała worek mąki. Jej niespokojne oczy szukały mnie w ciemnościach, w które instynktownie uskoczyłem.
– Pani Faulks jest u siebie, prawda?
– Tak, ale śpi.
Nie posiadałem się z radości, wreszcie odnalazłem Marjorie. Dzieliła nas zaledwie kilkumetrowa przystrzeń; dzieliła nas tylko ta stara lady i trzydziestocentymetrowy łańcuch.
– Muszę z nią natychmiast pomówić.
– Ależ... poznaję pana – wyrwało się mojej rozmówczyni. – Był pan tu dziś, żeby wynająć pokój.
– Rzeczywiście... Ale teraz nie o to chodzi. Mam wiadomość dla pani Faulks. Od jej męża.
– To pan go zna?
– Właśnie on dał mi adres pani domu – oświadczyłem bez zająknięcia.
Byłem gotów pleść byle co. Musiałem zobaczyć się natychmiast z Marjorie i tylko to się w tej chwili liczyło.
– Ale dlaczego rano...?