Читаем Trawnik полностью

W małym pokoiku sąsiadującym z holem gospodarze hotelu i z dwiema starszymi paniami oglądali telewizję. Drgające światło padające z ekranu, uwypuklając zmarszczki i bruzdy, pogłębiając cienie od oczami, złowrogo oświetlało obce mi twarze. Na ekranie jakiś facet o kręconych włosach, podobny do Danny Kaya, opowiadał jakieś bzdury, których nie rozumiałem. Co pewien czas któryś z widzów wydawał z siebie śmieszne gdakanie. Gospodarz o obliczu smutnego księdza zauważył, że stoję w drzwiach.

– Proszę usiąść, sir – zaproponował.

– Nie, dziękuję. Wychodzę odetchnąć świeżym powietrzem. Czy drzwi hotelu pozostają otwarte?

Wstał, wyraźnie niezadowolony z tego, że przeszkadzam w jego ulubionej rozrywce.

– Nie, sir. Czy wróci pan późno?

– Nie wiem. Zasypiam z trudem i przed snem dobry jest spacer...

– Dam panu klucz – postanowił z żalem. Podał mi klucz wiszący na tablicy za recepcją. Zamykałem drzwi za sobą i już miałem zejść po schodach ganku, gdy usłyszałem telefon. Wróciłem jak szalony do przytulnego holu. Telefon nadal dzwonił, ale gospodarze nie kwapili się z odebraniem go. Miałem ochotę rzucić się na wiszący aparat, ale właśnie wtedy właściciel „Fort William's" się zdecydował. Odpowiadając spoglądał na mnie i zapewne dziwił się, że stoję przy nim w wyczekującej pozie, skoro przed chwilą wyszedłem z hotelu.

– To do pana, sir.

Dosłownie wyrwałem mu słuchawkę z ręki.

– Mister Valaise?

Był to męski głos, niski i agresywny.

– Jestem przy aparacie.

– Misterss Marjorie prosiła mnie, abym panu powtórzył, że będzie na pana czekać za dziesięć minut na rogu Princess Street i Frederik Street.

– Kim pan jest?

– Barman.

– To misterss Marjorie kazała...

Rozłączył się.

Odwiesiłem słuchawkę i stanąłem w drzwiach pokoju telewizyjnego, by przez chwilę przyjrzeć się jakiemuś młodemu Hindusowi, żonglującemu z szatańską wprawą kilkoma sztyletami.

Ja również byłem teraz żonglerem. Tyle tylko, że to, co miałem w rękach, było bardziej niebezpieczne.

W pewnej chwili artysta upuścił jeden ze swych sztyletów i wszyscy w salonie krzyknęli. Wyszedłem, zastanawiając się, czy niezręczność Hindusa nie jest złym znakiem dla mnie.

<p>ROZDZIAŁ XIV</p>

Mimo, że było zaledwie wpół do dziesiątej, z teatru wychodzili widzowie.

W tym mieście życie zamierało wcześnie. W krótkim czasie tłum widzów rozproszył się i stałem samotnie pośród domów jakiejś zamożnej i pustej dzielnicy, domów, które w świetle księżyca wyglądały jak cytadele. Frederik Street, to jedna z tych biegnących w dół ulic krzyżujących się z Princess Street. Gdy dotarłem na miejsce, Marjorie jeszcze nie było. Oparłem się o żelazną żaluzję jakiegoś sklepu czekałem. Noc była tak jasna, jak niektóre zimowe noce. Nie było słychać żadnego clźwięku. Od czasu do czasu światło latarni wyłapywało jakiegoś spieszącego się przechodnia, który po chwili niknął w ciemnościach. Hałaśliwie dudniąc przyjechał pusty autobus. Prawdopodobnie ostatni.

Na myśl, że za chwilę spotkam Marjorie, poczułem się lepiej i znowu zacząłem mieć nadzieję.

Razem, być może, znajdziemy jakieś rozwiązanie. Potrzeba trzymania jej w ramionach była tak dominująca, że nawet nie przerażała mnie myśl o aresztowaniu. Kilka godzin z nią i reszta już się nie liczyła! Ta chwila była dla mnie wszystkim. Jutro wstanie dzień i życie może znów przytłoczyć nas swoim złem, ale skoro tę noc spędzę przy niej, nie będzie to miało żadnego znaczenia.

Na sąsiedniej wieży i innych dzwonnicach miasta zegary wybiły jedenastą, a Marjorie nadal nie było. Przez pierwsze dwadzieścia minut byłem tok pewien zobaczenia jej za chwilę, że jej nieobecność nie zaniepokoiła mnie. I nagle się zaczęło! Ogarnął mnie potworny strach tak dotkliwie, że odczułem fizyczny ból. Żelazna dłoń cisnęła mnie za gardło. Zacząłem przechadzać się na przemian po Princess Street i po Frederik Street; gdy na końcu jednej z tych ulic pojawiał się jakiś cień lub zdawało mi się, że słyszę kroki, zrywałem się do biegu. Nikt jednak nie nadchodził. Wielki i głupawy księżyc świecił nad moją rozpaczą. Marjorie nie przyjdzie. Musiano ją zaaresztować w barze, z którego do mnie zatelefonowano. Zresztą jeżeli sama do mnie nie dzwoniła, to jedynie dlatego, że ktoś ją śledził. Nie było innego wytłumaczenia. Nie mogło być innego! Teraz siedziała przed jakimiś glinami, którzy ją maglowali. Wyobraziłem ją sobie, jak kuli się, krucha i przestraszona, w urzędowym fotelu, wokół którego kręcą się groźne typy, zmuszając ją do przyznania się, że zabiła swego męża. Ta myśl była nie do zniesienia i westchnąłem z rozpaczy. Ukochana twarz Marjorie, z jej piegami i cudownymi, pełnymi wyrazu oczyma! Zapach Marjorie! Smak jej ust! Jej ciepło...

– Coś nie w porządku, sir?

Podskoczyłem na widok stojącego nieruchomo przy mnie policjanta. W czarnym mundurze i płaskiej czapce wyglądał jak grabarz. Jego wzrok przygwoździł mnie.

– Czekam na kogoś.

– Na ulicy i o tej porze!?

O tej porze! Miałem ochotę mu opowiedzieć, jak wygląda Juan-les-Pins o tej porze! Paryż o tej porze! Cały świat o tej porze! Był cmentarnym stróżem i nie wiedział o tym.

Перейти на страницу:

Похожие книги