Читаем Trylogia o Reynevanie – II Bo?y Bojownicy полностью

– Łżą, kacerskie ryje, skórę chcący ocalić. Wy na ich miejscu nie łgalibyście? Przystojny spojrzał na niego z morderczą pogardą, wyglądało, zdzieli za sugestię pięścią. Ale ograniczył się do splunięcia. Po czym odwrócił się do de Bergowa. I do stojącego obok starszego rycerza w pikowanym wamsie, o dostojnym obliczu i dumnie wydętych ustach. Tego Reynevan widział już gdzieś, przysiągłby. Po chwili namysłu doszedł do wniosku, że tego w dzwonkowej czapce widział już też. – Nie wiem, doprawdy nie wiem, cny panie Ottonie zwrócił się ów dostojny do de Bergowa, rozkładając ręce. – Mamy zlecenia od patrycjatów Sześciu Miast. U mnie złożył zamówienie Budziszyn. Tu obecny pan Hartung von Klux z Czochy reprezentuje interesy Zgorzelca, pan Lutpold von Kóckeritz, którego tylko patrzeć: Lubija. Ale nasze zamówienia opiewają na husytów. Nie na jakąś przygodną a żalu godną hołotę. Otto de Bergow wzruszył ramionami.

– Cóż ja mam wam rzec, cny panie Lotarze von Gersdorf? – zapytał. – Chyba tylko jedno: przygodna hołota, nim spłonie na stosach w Budziszynie czy Zgorzelcu, będzie wołać o litość po czesku. Jak najprawdziwsi husyci. Nie do odróżnienia. Lotar Gersdorf pokiwał głową ze zrozumieniem i w uznaniu dla logiki. A Reynevan pamiętał już, gdzie i kiedy go widział, jego i przystojnego, powycinanego w ząbki Hartunga von Klux w czapce przypominającej dzwonek. Widział ich obu przed dwoma laty. W Ziębicach. Na turnieju w dniu święta Narodzin Marii Panny. Gersdorf, Klux i kilku innych rycerzy odeszło na bok, by się naradzić. Jeńców podeszli pooglądać kolejni, do tej pory milczący. Dwaj żadnymi godłami się nie wyróżniali, trzeci, odziany najbogaciej, miał na wamsie tarczę sześciokrotnie dzieloną w słup na pasy srebrne i czerwone, łatwy do identyfikacji herb Schaffów. Goczego Schaffa, pana na Gryfie, Reynevan też pamiętał z ziębickiego turnieju. Obecnym na Troskach musiał być więc jego brat Janko, dziedzic i pan zamku Chojnik.

Od strony bramy i strażnicy rozległ się szczęk i łomot kopyt, na dziedziniec przedzamcza wtoczył się poczet zbrojnych. Na czele podążało dwóch heroldów. Jeden, odziany na biało, niósł błękitną chorągiew z trzema srebrnymi liliami. Na żółtej chorągwi drugiego herolda widniał czerwony jeleni róg. Reynevan z trudem przełknął ślinę. Znał ten herb. Znajomych przybywało. Nowo przybyli zatrzymali konie, zsiedli, niedbale rzuciwszy wodze zdyszanym pachołkom, podeszli do pana zamku, skłonili się z szacunkiem, ale dumnie. W siodle, prócz knechtów i strzelców, został tylko młody pazik w wielkim berecie z trzema strusimi piórami. Nie bacząc, że będzie uznany za sowizdrzała, filuta i głupka, pazik obracał koniem, zmuszając go do pląsów i tanecznych kroków. Podkowy dzwoniły na bruku. – Panie de Bergow. Witamy i pozdrawiamy!

– Panie von Biberstein, panie von Kóckeritz. Gość w dom, Bóg w dom. – Pozwólcie: pana Kóckeritzowi i moi rycerze i klienci: pan Mikulasz Dachs, pan Henryk Zeband, pan Wilrych von Liebenthal, Piotr Nimpcz, Jan Waldau, Reinhold Temritz. Zdążyliśmy na ucztę? – I na ucztę, i na interesy.

– Widzę, widzę – Ulryk von Biberstein, pan na Frydlandzie, obrzucił okiem stojących pod murem jeńców. Acz widok marny wielce. Chyba że to resztki, że już nam Sześć Miast co lepszy towar podebrało. Witam, panie Gersdorf. Panie Klux. Panie Schaff. Jak tam? Targ już ubity? – Jeszcze nie.

Перейти на страницу:
Нет соединения с сервером, попробуйте зайти чуть позже