Читаем Trylogia o Reynevanie – II Bo?y Bojownicy полностью

Gdy biegli nowomiejskim podwalem, ulicą Nową, nikt nie ośmielił się zastąpić im drogi. Było ich zaledwie dwudziestu, ale hałasu i wrzasku czynili za stu. Husyci ryczeli i hałłakowali, klekotali na drewnianych kołatkach. Bisclavret i Rzehors dęli w mosiężne trąby, Szarlej łupił w blaszany cymbał. Przerażeni i oszołomieni ogłuszającym harmiderem mieszkańcy Frankensteinu pierzchali przed nimi, uciekali w stronę rynku. Raz tylko, z okien browaru, ostrzelano ich z kusz i samopałów, ale zupełnie niecelnie. Nawet nie zwolnili biegu ani nie przestali hałasować. Z południa, od wziętej podstępem Bramy Kłodzkiej, a za niedługo i z zachodu narastały wrzask i palba, Sierotki szturmowały już widać zamek i kościół Świętej Anny. Biegli. Przy Dolnołaziennej ostrzelano ich ponownie, tym razem skuteczniej, dwa ciała zostały w błocie rynsztoków. Bezładną salwą z kusz powitała ich też kilkunastuosobowa obsada Bramy Ziębickiej, strzelcom jednak dygotały ręce, i nie dziwota: widzieli już wzbijający się nad dachy czarny dym, słyszeli wrzask mordowanych. Uderzyli na strażników od razu, z wściekłością, wyglądało, jakby Sierotki chciały odbić sobie na nich ten morderczy bieg. Momentalnie padły trupy, krew zbryzgała bruk podbramia. Reynevan w walce udziału nie brał, wraz z Berengarem Taulerem i Samsonem dopadli bramy, wzięli się do zrzucania zaworów. Szarlej strzegł im pleców, strażnika, który ich zaatakował, pochlastał szybkimi cięciami falcjona. Zawory i belki spadły z gruchotem, pchnięte od zewnątrz skrzydła wrót rozwarły się, z łomotem kopyt wdarli się w bramę jeźdźcy, za nimi z wrzaskiem sypnęła się piechota. Bruk zahuczał od podków, Sierotki rzeką wlały się w miasto, wprost w ulicę Ziębicką. – Dobra robota, Reynevan! – krzyknął, wrywając przed nim konia, Jan Kralovec z Hradku. – Dobra robota z tą bramą! Zmieniam o tobie zdanie! Słusznie cię chwalono! A teraz naprzód, naprzód! Miasto wciąż nie jest nasze! Gdy dobiegli do rynku, wyglądało, że Kralovec się myli, że Frankenstein już jest w ręku Sierotek. Płonął dom opata henrykowskiego, płonęły sukiennice, gorzały ławy i kramy, dym i płomienie waliły z okien domów cechowych. Trwał szturm ratusza, nad bojowy ryk napastników wybijały się już wysokie krzyki mordowanych, wyrzucani z okien ludzie spadali wprost na nastawione sudlice i halabardy. Rzeź trwała w podcieniach rynkowych kamienic. Od południowej części miasta wciąż słychać było wystrzały, atakowany przez Koldę z Żampachu zamek bronił się widać. Ale dzwonnica Świętej Anny stała już w dymie i ogniu., Na rynek wpadli piesi husyci, za nimi jeźdźcy pod wodzą Mateja Salavy. Młody rycerz twarz miał czarną od sadzy, w ręku zbroczony miecz. – Tam! – wskazał buzdyganem Kralovec, opanowując ślizgającego się we krwi konia. – My się tu sami sprawim, wy bieżajcie tam! Na klasztor dominikański! Na klasztor, Boży bojownicy! – Nuże, chłopcy – Reynevan odwrócił się. – Pod klasztor. Biegnijmy. Szarleju, Rzehorsie… – Biegnijmy, Mężny Reinmarze od Otwierania Bram.

– Tauler, jesteś? Samsonie?

– Też jestem.

Konni Salavy, zupełnie nieprzydatni w walkach o zabudowania, rozjechali się po uliczkach, szturm na klasztor dominikański pozostawiając piechocie. Z górą setce ludzi, dowodzonych przez Smila Pulpana, podhejtmana nachodskiego, grubawego typa z ostrzyżoną do skóry głową. Reynevan znał go. Widywał wcześniej. – Hyr na nich! – wrzeszczał Smil Pulpan, wskazując kordem kierunek natarcia. – Hyr na nich, bratrzy! Bij, zabij! Husyci z wrzaskiem podrywali się do natarcia, raz po raz załamującego się w ulewie pocisków. Ale zaraz podrywali się znowu. – Hyr na nich! Śmierć papieżnikom!

Перейти на страницу:
Нет соединения с сервером, попробуйте зайти чуть позже