Читаем Trylogia o Reynevanie – II Bo?y Bojownicy полностью

Wleczonym przez husytów, wyjącym, siepającym się i wierzgającym był, Reynevan poznał go od razu, diakon Andrzej Kantor. Był w samej koszuli, pochwycono go widać w chwili, gdy usiłował pozbyć się dominikańskiego habitu. Wleczony obok, spostrzegł Reynevana. – Paniczu Bielau! – zawył. – Nie daj mnie na mękę! Nie daaaaj! Ratuj, paniczuuuuuu! – Sprzedałeś mnie, Kantor. Pamiętasz? Wydałeś na śmierć jak Judasz. Więc jak Judasz zdechniesz. – Paniczuuu! Litościii!

– Dawać go tu – Pulpan wskazał na okrwawiony pień. – Będzie trzeci męczennik. Omne trinum perfectum! Być może zadecydował impuls, jakieś niejasne wspomnienie. Może była to chwilowa słabość, zmęczenie. Może złowione kątem oka pełne głębokiego smutku spojrzenie Samsona Miodka. Reynevan nie do końca wiedział, co skłoniło go do działania, do takiego, a nie innego uczynku. Wyrwał kuszę z rąk stojącego obok Czecha, wycelował, nacisnął spust. Bełt uderzył Kantora pod mostek z taką siłą, że przeszedł na wylot, niemal wyrywając diakona z rąk oprawców. Nie żył, nim upadł na ziemię. – Miałem z nim – wyjaśnił Reynevan wśród głębokiej i zabójczo martwej ciszy. – Miałem z nim własne porachunki. – Rozumiem – kiwnął głową Smil Pulpan. – Ale nie rób, bracie, tego już nigdy więcej. Bo inni mogą nie zrozumieć. Płomienie z rykiem przedarły się przez dach kościoła, krokwie i belki runęły do płonącego wnętrza. Za moment jęły rozpadać się i walić ściany. W niebo uderzył słup iskier i dymu. Czarne szmaty wirowały nad ogniem niczym wrony nad pobojowiskiem. Kościół Świętej Anny zawalił się doszczętnie. Wśród płomieni czerniał tylko kamienny łuk portalu. Niby brama piekieł. Jeździec, wpadając na plac, wrył spienionego konia przed hejtmanami Sierotek. Przed Janem Kralovcem, Prokupkiem, Koldą z Żampachu, Jirą z Rzeczycy, Brazdą z Klinsztejna i Matejem Salavą z Lipy. – Bracie Janie! Brat Prokop zawrócił spod Oławy, przez Strzelin idzie na Rychbach. Wzywa, byście szli tam nie mieszkając! – Słyszeliście? – Kralovec odwrócił się do swego sztabu. – Tabor wzywa! – Zamek – przypomniał Prokupek – wciąż jeszcze się broni. – Jego szczęście. Dowódcy, do oddziałów! Ładować łup na wozy, zganiać krowy! Wymarsz! Idziemy na Rychbach, bracia! Na Rychbach!

– Witajcie, bracia! Witaj, Taborze!

– Z Bogiem pozdrawiamy, bracia! Witajcie, Sierotki!

Powitalnym okrzykom nie było końca, radość ze spotkania i euforia ogarnęły wszystkich. Wkrótce Jan Kralovec z Hradku ściskał prawicę Prokopa Gołego, Prokupek obcałowywał kudłate policzki Markolta, Jan Zmrzlik ze Svojszyna klepał po żelaznym napleczniku Mateja Salavę z Lipy, a Jarosław z Bukoviny stękał w mocarnym uścisku Jana Koldy z Żampachu. Urban Horn ściskał Reynevana, Rzehors Drosselbarta. Cepnicy i strzelcy Sierotek witali się z taboryckimi kopijnikami, slańscy sudlicznicy i nymburscy topornicy obściskiwali chrudimskich kuszników. Witali się woźnice wozów bojowych, ohydnie przy tym klnąc, swym zwyczajem. Wiatr szarpał powiewające obok siebie chorągwie – tuż przy Veritas vincit, hostii i koronie cierniowej Taboru łopotał Pelikan Sierotek, roniący krople krwi do złotego Kielicha. Boży bojownicy wiwatowali, ciskali w górę czapki i hełmy. W tle zaś płonęło i buchało kłębami czarnego dymu miasto Rychbach, podpalone przez taborytów, opuszczone wcześniej przez ogarniętych paniką mieszkańców. Prokop, z ręką wciąż na ramieniu Jana Kralovca, z pełnym zadowolenia uśmiechem patrzył na formującą się armię. Teraz, w kupie, liczącą ponad tysiąc konnych, więcej niż dziesięć tysięcy piechoty i trzysta naszpikowanych artylerią wozów bojowych. Wiedział, że na całym Śląsku nie ma nikogo, kto byłby zdolny oprzeć się tej sile w polu. Ślązakom pozostawały tylko mury miast. Lub – jak mieszkańcom Rychbachu – ucieczka w lasy. – Wymarsz! – krzyknął do hejtmanów. – Szykować się do wymarszu! Na Wrocław! – Na Wrocław! – podchwycił Jarosław z Bukoviny. Na biskupa Konrada! Wyymaaaarsz! – Dziś Dzień Wielkanocny! – zakrzyknął Kralovec. Festum festorum! Chrystus zmartwychwstał! Zmartwychwstał prawdziwie! – Resurrexit sicut dixit! – podchwycił Prokupek. – Alleluja! – Alleluja! Zaśpiewajmy Bogu, bracia!

Z gardeł sierocych cepników i taboryckich kopijników wyrwała się i uderzyła aż pod niebiosa gromowa pieśń. Wnet zawtórowali im potężnymi głosy sudlicznicy z Chrudimia, pawężnicy z Nymburka, kusznicy ze Sianego. Buóh vsemohuct

vstal z mrtuych zdduct!

Chvalmeź Boha s veseltm,

to nóm vSśm Pismo veU!

Kyrieleison!

Перейти на страницу:
Нет соединения с сервером, попробуйте зайти чуть позже