– Ano nie. Ledwo co odetchnęlim, usłyszawszy, że zawraca Prokop ku Strzelinowi, ledwo niespokojną Wielkanoc odświętowalim, aż tu znowu dzwony biją na wszystkich dzwonnicach. Husyci wracają! Idą jeszcze większą potęgą. Złączywszy się z onymi Sierotkami piekielnymi, palą Rychbach, palą Sobótkę, drogi czarne od uciekinierów. A w piątek przed niedzielą Misericordiae znowu widzim z murów dymy, tym razem na zachodzie: to palą się Kąty. Grucha wieść, że pod Środą wielki obóz, że do szturmu Prokop się gotuje. Znowu dzwony biją, niewiasty z dziećmi uciekają do kościołów… – Ale i tym razem się wam udało – rzekła Dzierżka. Szturmu nie było, jak wszyscy wiemy. Dwa dni później, w niedzielę Misericordiae właśnie, odeszli Czesi. – Odeszli – potwierdził drugi żołdak – w kierunku na Strzegom. Wszyscy myśleli, że uderzą na Świdnicę. Ale nie uderzyli. Ulękli się widać fortalicji… – Nie dlatego – zaprzeczył rycerz. – Świdnica już rok temu zawarła z husytami tajny układ. Dzięki temu ocalała. – I siedział sobie – rzekł z przekąsem młynarz z Marcinkowic – za świdnickimi murami pan starosta Kolditz, siedział bezpiecznie i błogo. Co mu tam, że cały kraj płonie i krwią spływa. Jemu nic nie będzie, on się ułożył. Tfu! Czas jakiś panowała cisza. Przerwał ją karczmarz z Górki. – Spod Strzegomia – powiedział – ruszyli husyci na zachód. Jawor minęli, nie napadając. Ale Świerzawę złupili i puścili z dymem. Do cna splądrowali i spalili Dobków, folwark mnichów lubiąskich. I poszli dalej, na Złotoryję. A dzisiam na gościńcu znajomka spotkał. Gadał, że Złotoryja spalona. Pechowe miasto. Już drugi raz je husyci palą. A Prokop i Sierotki ciągną pono na Lwówek… – Nieaktualne to wieści – wtrącił cyrulik z Sobótki. Ja też uciekinierów wypytywałem. Husyci doszli pod Lwówek tydzień temu, we czwartek, ale Bobru nie przekroczyli. Łużyckie zaś rycerstwo, żelaźni panowie, co na Śląsk z odsieczą mieli iść, zlękli się, tchórzliwie zemknęli na lewy brzeg, jak myszy pod miotłą tam siedzą. Nie przybędą nam Łużyczanie z pomocą. Samiśmy, dzieci. Biedna ziemia śląska! – Przeklęta ziemia śląska.
Zaryczał wół, rozszczekał się pies. Zapłakało kolejne dziecko. Elencza odwróciła głowę, ale iść nie mogła. Kilkuletniego chłopca właśnie uspokajała na ręku, niewiele starsza dziewczynka czepiała się jej spódnicy. Elencza westchnęła, pociągnęła nosem. Dzierżka przypatrywała się jej spod rzęs. Nigdy nie rodziła, nigdy nie miała własnych dzieci, ale nigdy tego nie żałowała, nigdy nie stanowiło to problemu. Do dziś nigdy, pomyślała w nagłym przestrachu, chłodem obejmującym pierś i ściskającym gardło. – Cała nadzieja w tym – odezwał się wrocławianin że rejza trwa już a trwa. Husyci umęczeni muszą być, obciążeni łupem nabranym… – Nuży jeno klęska – rzekł rycerz. – Nogi mdleją pod tymi, co uciekają, tylko unoszony w ucieczce dobytek do ziemi przygina. Wiktoria sił dodaje, zdobycz jak piórko jest lekką! Kto zwycięża, temu płuży! Ich konie jedzą pszenne ziarno z naszych spichrzy, nasze popiół wąchają. Ale prawdać, że wojują już czas jakiś. Znad Bobru blisko do karkonoskich przełęczy, blisko do Czech. Da Bóg, odejdą. – Na jak długo? – uniósł się młynarz z Marcinkowic. Wszak uznali, żeśmy słabi, że im w polu nie dostoim. Że ducha w nas nie ma! Że nie ma nas kto w bój wieść! Że śląscy rycerze na sam widok husytów nogi za pas biorą, jak zające pierzchają! Ba, pierzchają książęta! Co uczynił Ludwik Brzeski? Bronić mu było miasta, ludzi bezbronnych, poddanych swych. Gdy ich daninami uciskał, mówili: "Nic to, płacim krwawicą, ale za to obroni nas dobry nasz pan, gdy przyjdą termina". A co dobry pan uczynił? Uciekł tchórzliwie, wydał Brzeg na pastwę najeźdźcy. Splądrowali gród husyci do cna, kościół farny spalili, a kolegiatę Świętej Jadwigi w stajnię zamienili, bluźniercy! – I za coś takiego – pokręcił głową cyrulik z Sobótki nie razi ich piorun z jasnego nieba, nie spada na nich gniew Boży. I jak tu nie wątpić… Hmm… Chciałem rzec: ciężko nas Bóg doświadcza… – Trzeba panom będzie – odezwał się niespodzianie Żyd – do tego doświadczania przywyknąć… Aj, ja panom mówię, że to tylko z początku trudne. Z czasem się przywyka. Czas jakiś panowała cisza. Przerwał ją rycerz.