Читаем Trylogia o Reynevanie – II Bo?y Bojownicy полностью

Koszmar skończył się gwałtowniej, niż się rozpoczął. Mrok rozwiał się w mgnieniu oka. Wrócił normalny świat. Normalne grudniowe niebo z wiszącym na nim bladym jak twaróg księżycem. Wieś Frankenberg znalazła się tam, gdzie miała być. Szczekały psy. Dym spełzał ze strzech, płoził się po ugorze. Daleko, na południu, w kierunku jazdy, a więc chyba w Bardzie, dzwoniono na nonę. Reynevan jechał. Koń szarpał głową, boczył się.

Ból głowy ustąpił.

Minął Bardo, wciąż noszące ślady zniszczeń i pożarów. Przejechał na lewy brzeg Nysy. Wspiął się na grzbiet nad przełomem rzeki, przejechał obok wsi Eichau, zjechał w Kotlinę Kłodzką. W Kłodzku dzwoniono na nieszpór.

Objechał miasto od północy, znowu przeprawiając się przez Nysę. Dotarł do rozstaja dróg, miejsca, gdzie gościniec międzyleski krzyżował się z traktem wiodącym do Lewina i Nachodu. I tu, pod wsią, nazwy której nie znał, zatrzymała go husycka hlidka. Czujka, patrol złożony z trzech konnych kuszników. – Jestem z Vogelsangu – odpowiedział, okrzyknięty. Reinmar z Bielawy. Wiedźcie do dowództwa. Sierotki były w marszu. Porzuciwszy leże pod Rengersdorfem armia Kralovca ciągnęła na północ. Idą wprost w dolinę Ścinawki, pomyślał. Nie muszę ich namawiać, nie muszę przekonywać, bez mojego udziału robią dokładnie to, czego chciał książę Jan. Byłbyż to znak od Boga? Nie muszę niczego robić. Nikogo nie zdradzę. Czynnie przynajmniej. Będę milczał po prostu. Zataję, co zaszło. Jutta będzie ocalona… Strzeżona na flance przez jeźdźców i piechurów kolumna długa była chyba na pół mili – w jej skład wchodziło na oko jakieś sto pięćdziesiąt wozów bojowych i z pół setki transportowych, zwanych spyżnymi. Trochę potrwało, nim patrol dowiózł Reynevana do hejtmanów. Na samo czoło kolumny, będące już daleko za Schwedeldorfem. – Reynevan! – Jan Kralovec z Hradku sprawił wrażenie mocno zdziwionego. – Żyjesz? Gadali, że cię w Kłodzku pan Puta zamęczył. Żeście wpadli mu w łapy, ty i Rzehors… Jakim cudem… – Nie czas o tym, bracie. Nie czas.

– Pojmuję – twarz Kralovca ścięła się lodem. – Mów, z czym przybywasz. Reynevan wziął głęboki wdech. Jutto, pomyślał. Jutto, wybacz. – Jan Ziębicki idzie na was od północy z tysiącem ciężkozbrojnej jazdy. Zamierzają uderzyć na was w marszu. Sprawić wam drugie Kratzau. Kralovec zaciął zęby na dźwięk nazwy. Inni hejtmani zaszemrali głucho. Był wśród nich Jan Kolda z Żampachu. Był Matej Salava z Lipy. Był ktoś do Mateja podobny i noszący identyczny herb, a więc niewątpliwie jego brat Jan. Był siedzący na wielkim rycerskim siwku Brazda z Klinsztejna, jak zwykle obnoszący się z rodowymi ostrzewiami Ronoviców. Był znany Reynevanowi z widzenia Wiłem Jenik z Mieczkowa, hejtman Litomyśla. Był przezywany Polakiem Piotr z Lichwina, obecny komendant zdobytego wiosną zamku Homole. I to właśnie czarny jak kruk Piotr Polak odezwał się pierwszy. – Co jeszcze – spytał złym głosem – kazali ci powtórzyć Ziębicki i Puta? Do czego masz nas skłonić? – Miałem – odrzekł z naciskiem Reynevan, zwrócony twarzą nie do Polaka, lecz do Kralovca. – Miałem was skłonić do tego, co sami właśnie robicie. Do marszu na północ, w dolinę Ścinawki. Sami leziecie w zasadzkę, Janowi Ziębickiemu prosto w paszczę. Byłbym prowokatorem, jak sugeruje pan z Lichwina, wystarczyłoby mi milczeć. A ja was ostrzegam. Ratuję was przed klęską i zagładą. Nawet nie wiecie, jakim kosztem to robię. Jeśli macie mnie za szpiega, zabijcie. Nie powiem więcej ani słowa. – To Reynevan – powiedział Brazda z Klinsztejna. To jeden z nas! I ostrzega nas wszak. Co miałby osiągnąć przez to, że nas ostrzega? – To, że zatrzymamy się w marszu – rzekł wolno Wiłem Jenik. – Że damy wrogim wojskom czas, którego potrzebują. Że damy czas na ucieczkę z dobytkiem wsiom, które idziemy złupić. Ja tego człowieka nie znam… – A ja znam – uciął ostro Kralovec. – Rozkazuję zatrzymać kolumnę. Bracie Wilemie, patrole i podjazdy na północ i w stronę Kłodzka. Bracie Piotrze, bracie Mateju, sformujcie jazdę. – Stawiamy hradbę?

– Stawiamy – potwierdził Kralovec, stając w strzemionach i oglądając się. – Tam, za tą rzeczką, pod wzgórzem. Jak zwie się tamta wsina, którą mijaliśmy? Wie któryś? – Stary Wielisław.

– Tam więc się postawimy. Dalej, bracia! Żywo!

Перейти на страницу:
Нет соединения с сервером, попробуйте зайти чуть позже