– Panna Jutta de Apolda jest cała i zdrowa. Ale opuściła Ziębice., – Skąd… – Reynevan odetchnął głęboko. – Skąd mam wiedzieć, że nie łżesz? Nieznajomy uśmiechnął się nieładnie.
– Yeritatem dicam, guam nemo audebit prohibere – jego dobra łacina zdradzała Polaka na równi z akcentem. Panny Jutty nie masz już w Ziębicach. Uznaliśmy, że w ręku księcia Jana nie jest bezpieczna. Że ludzie, których pieczy książę ją poruczył, nie gwarantują jej nietykalności cielesnej. Postanowiliśmy tedy salwować pannę Juttę z ziębickiego uwięzienia. Pofortuniło nam, salwowaliśmy. I wzięliśmy, że się tak wyrażę, sub tutelam. – Gdzie ona teraz jest?
– W bezpiecznym miejscu. Spokojnie, młodzieńcze, spokojnie. Nic jej nie grozi. Włos jej z głowy nie spadnie. Jest, jak zaznaczyłem, pod naszą opieką. – Znaczy, pod czyją? Pod czyją, do cholery?
– Jesteś zaskakująco niedomyślny.
– Inkwizycja?
– Tu dicis – uśmiechnął się nieznajomy. – Tyś powiedział. Reynevan ponownie spróbował pchnąć konia do przodu, a koń ponownie zachrapał i zatupał w miejscu. – Innych za magię palicie – splunął. – Hipokryci zasrani. Nie pytam, czego chcecie ode mnie ani jaki jest cel szantażu, odgaduję, w czym sprawa. I lojalnie uprzedzam: dopiero co utrupiłem jednego skurwysyna szantażystę. I mocno sobie postanowiłem utrupiać następnych, wszystkich, jacy się pojawią. Powtórz to Grzegorzowi Hejnczemu. A ciebie, posłańcze, zapamiętam, bądź pewny. Nie będziesz wiedział ni dnia, ni godziny. – Pacjencja, Reinmarze, pacjencja – skrzywił wargi nieznajomy. – Panuj nad sobą i kontroluj zachowanie. Albowiem brak kontroli może mieć trudne do przewidzenia, niemiłe sekwele. Bardzo niemiłe sekwele.
– Dla Jutty? Rozumiem.
– Nie rozumiesz. Schowaj miecz i wysłuchaj mnie. Wysłuchasz? – Mam wyjście? Wszak w przeciwnym razie będą niemiłe sekwele. Wszak Jutta jest w waszych łapach. W waszych lochach… – Nie jest w żadnych lochach – przerwał nieznajomy. Nikt jej nie skrzywdzi, nie dotknie palcem, w niczym nie ubliży ani nie uchybi czci. Jutta de Apolda jest pod naszą opieką. Jest, owszem, odosobniona… Za wiedzą zresztą i aprobatą jej matki, pani Agnes, cześnikowej z Schónau. Panna Jutta przebywa w bezpiecznym miejscu. Odsunięta i odizolowana od niebezpieczeństw tego świata. Od pewnych idei, które niegdyś przywiodły na stos Maifredę da Pirovano. I od ciebie. Zwłaszcza od ciebie. I na razie odsuniętą i odizolowaną panna Jutta pozostanie. – Na razie?
– Do czasu.
– Do jakiego czasu? Kiedy ją uwolnicie?
– Gdy czas przyjdzie. I za pewnymi kondycjami.
– Nuże więc! – szczeknął Reynevan, wciąż nadaremnie próbując ruszyć konia. – Do rzeczy! Słucham! Jakie to kondycje? Kogo tym razem mam zdradzić? Kogo sprzedać? Kogo wydać na śmierć? A gdy zrobię, co chcecie, oddacie mi Juttę, tak? A może jeszcze dołożycie trzydzieści srebrników? – Pacjencja! – uniósł rękę nieznajomy. – Nie unoś się, nie galopuj. Rzekłem ci, com miał rzec. Teraz wracaj do swoich. Do Sierotek, które, jak głosi fama, ostro maszerują na północ i lada moment tu będą. Wracaj. I czekaj na wieści od nas. Wielebny Hejncze przekazuje ci pod rozwagę słowa proroka Ozeasza: drogi Pańskie są proste: kroczą nimi sprawiedliwi, lecz potykają się na nich grzesznicy. Czas, byś przestał się potykać, Reinmarze z Bielawy. Czas powrócić na proste drogi. Spróbujemy dopomóc ci w tym. – Nie wątpię, że spróbujecie.
– Czekaj na wieści. Odnajdziemy cię.
– Tacyście pewni, że odnajdziecie?
– Odnajdziemy – uśmiechnął się wysłannik Inkwizycji. – Bez trudności. Jesteś wszak jak majeranek. Pojawiasz się często. We wszystkich daniach. Nazywam się Łukasz Bożyczko. – Zapamiętam.
Łukasz Bożyczko zaśmiał się, nic – przynajmniej aparencjonalnie – nie robiąc sobie z brzmiącej w głosie Reynevana groźby. Odrzucił płaszcz na ramię. Obrócił srokacza. Dał mu ostrogę. I kłusem odjechał w stronę Bramy Grodzkiej. Ku której zmierzało coraz to więcej i więcej uchodźców. Reynevan długo patrzył mu w ślad. Umierał ze zmęczenia i niewyspania. Ale wiedział, że nie ma czasu ani na wypoczynek, ani na sen. Ściągnął wodze, zawrócił w stronę Frankensteinu. Koń chrapał. Droga była pełna ludzi. Wieści o idących z rejzą Sierotkach rozchodziły się lotem błyskawicy, Śląsk znowu ogarniała panika. A Jutta była w rękach Inkwizycji.
Niebo na południu zasnuwało się chmurami, mroczniało zapowiedzią nadciągających śnieżyc. I rzeczy znacznie gorszych.
KONIEC TOMU DRUGIEGO
Przypisy
Rozdział pierwszy
…pięciuset grzywien, zagrabionych poborcy" – grzywna
(w krajach niesłowiańskich zwana marką) była jednostką płatniczą, ale nie monetarną. Oznaczała masę pół funta czystego srebra, z której w założeniu biło się 60 sztuk monety, czyli kopę groszy praskich. Tak było jeszcze około roku 1300, potem zaczęto bić coraz to więcej groszy z pół funta, przez co zawierający mniej kruszcu grosz podlał. Ile groszy faktycznie wybito z grzywny, zależało od tego, jak bardzo panujący chciał wydymać swych poddanych. Jak widać, od tamtych czasów niewiele pod tym względem się zmieniło.