Читаем Trylogia o Reynevanie – II Bo?y Bojownicy полностью

Pomysł z rzeczką okazał się głupi. Najgorszy z możliwych. Nie dość, że na tle płonących chałup Schwedeldorfu widać ich było jak na dłoni, to brzegi strugi okazały się nigdy nie zamarzającym oparzeliskiem. Gdy podkowy skruszyły cienką warstewkę lodu na powierzchni, ciężkie rycerskie konie zapadły się i ugrzęzły. Niektóre po brzuchy. Nim groza położenia w pełni do nich dotarła, mieli pościg na karku, dokoła zaroiło się od husyckich konnych w saladach i kapalinach. Risin zawył, skłuty włóczniami. Kurzbach zaszlochał, skurczył się w kulbace, wziął buławą po głowie, zwalił się pod konia. Borschnitz zaryczał, jął siec wokół siebie mieczem, pozostali wzięli z niego przykład. Jan Ziębicki miecz zgubił w ucieczce, na widok otaczających go husytów chwycił wiszący u siodła topór, machnął nim, wykrzykując bluźnierstwa, w panice machnął tak niezręcznie, że krzywe stylisko wyśliznęło mu się z palców, a topór poleciał w cholerę. Husyci obskoczyli go ze wszystkich stron. Dostał w plecy, potem w głowę, pod hełmem ogłuszająco zahuczało, zsunął się z siodła, spadł. Spróbował się podnieść, dostał jeszcze raz, w bok, obuch wgniótł zbroję, wgnieciona zbroja złamała żebra, książę zakrztusił się, tracąc dech. Znowu dostał, upadł na wznak, zobaczył, jak na pokruszony wokół lód strumieniami sika krew. Usłyszał, jak obok cienko wyje sieczony mieczami Kurzbach. Jak krzyczy dobijany Borschnitz. I sam też zaczął krzyczeć. – Pardonu! Pardooonuuu! – zawył, zrywając z głowy armet. – Jestem książę… – Hodie mihi, cras tibi.

Książę zadygotał. Poznał Reynevana.

Reynevan postawił mu stopę na piersi. I uniósł to, co trzymał w rękach. Książę zobaczył, co to. I zrobiło mu się niedobrze. – Nieeee! – zawył jak pies. – Nie rób tego! Rozkazy wydane! W Ziębicach! Dziewka zginie! Jeśli mnie tkniesz, dziewka zginie! Reynevan wysoko uniósł rohatynę. I z rozmachu, z całej siły wbił ją księciu w brzuch. Specjalne, czwórgrannie kute ostrze przebiło folgi fartucha. Książę zaryczał z bólu, spazmatycznie podkurczył nogi, oburącz ucapił drzewce. Reynevan stopą docisnął go do ziemi, wyszarpnął rohatynę. Świat dokoła zrobił się oślepiająco jasny, biały, świetlisty. – Okuuup! – wył Jan. – Dam okuuuuup! Złoootooo! Jezu Chryyysteeee! Litooościiiii! Reynevan wziął potężny zamach. Ostrze rohatyny z trzaskiem wbiło się w szczelinę między napierśnikiem a szorcą, weszło po hak. Jan Ziębicki zakrzyczał, zadławił się, krew z ust chlustała mu na podbródek i zbroję. – Litooo… Litooohh… Oooohhh…

Reynevan chwilę mocował się z zaklinowanym brzeszczotem, wyrwał go wreszcie. Uniósł rohatynę i uderzył. Ostrze przebiło blachę. Książę Jan nie mógł już krzyczeć. Stęknął tylko. I rzygnął. Krew trysnęła na pół sążnia w górę. Reynevan zaparł się stopą o napierśnik, targnął drzewce, usiłując wyciągnąć uwięźnięte ostrze. – Wiesz co, Bielawa? – powiedział stojący obok Jan Kolda. – Ja myślę, że on już ma dość. Reynevan puścił rohatynę. Z trudem pokonując skurcz palców. Odstąpił o krok. Trochę dygotał. Opanował się. Kolda charknął przeciągle, splunął. – Ma dość – powtórzył. – Całkiem dość.

– Ano, chyba tak – kiwnął głową Reynevan. – Chyba całkiem.

Tak oto zginął i takiego doczekał epitafium Jan, książę na Ziębicach, Piast z Piastów, w prostej linii potomek Siemowita i Mieszka, krew z krwi i kość z kości Chrobrego i Krzywoustego. Zginął dwudziestego siódmego grudnia roku 1428, czyli, jakby powiedział latopis, vicesima septima die mensis Decembris Anno Domini MCCCCXXVIII. Zginoł w bitwie stoczonej pod wioszczyną o nazwie Stary Wielisław, milę jakąś na zachód od Kłodzka. Jak chcą jedni latopisowie, zginął jak jego prapra i coś tam dziad, Henryk Pobożny: pro defensione christiane fidei et sue gentis. Inni mówią, że zginął przez własną głupotę. Tak czy inaczej, zginął. Umarł. A męska Unia Piastów ziębickich umarła wraz z nim.

Перейти на страницу:
Нет соединения с сервером, попробуйте зайти чуть позже