Читаем Trylogia o Reynevanie – II Bo?y Bojownicy полностью

Ale przypadki i łuty szczęścia przydarzały się wszystkim, nikt nie miał na nie monopolu. Zwłaszcza tej nocy. Gdy w ślad za jazdą husycka piechota wypadła zza wozów w pogoń za Ślązakami, niektórzy z artylerzystów porzucili puszki i dołączyli do gonitwy. Nie wszyscy. Niektórzy tak ukochali swą ognistą broń, że nawet w pościg nie ruszali bez niej. Humice, mające lawety na kołach, do takich manewrów nadawały się wprost idealnie. Trzeba było trafu, że trzy artyleryjskie załogi wypchnęły i wytoczyły swe hufnice w pole akurat na wprost szarżujących Czarnych Jeźdźców. Widząc, co się święci, puszkarze obrócili lawety. I przytknęli lonty do zapałów. Grad ołowianych siekańców, skrawków żelaza i naciętych gwoździ znaczył dla zakutych w płyty Jeźdźców tyle co groch, jak groch odbił się od napierśników. Kąt uniesienia luf hufhic sprawił jednak, że większość siekańców dostała się koniom. I uczyniła wśród nich prawdziwą masakrę. Ani jeden z dziesięciu koni nie zdzierżył salwy, ani jeden nie ustał na nogach. Kilku Jeźdźców zostało przygniecionych, kilku zabiły wierzgające kopyta. Inni gramolili się z ziemi, wstawali, charcząc, tocząc błędnym od haszsz'iszu wzrokiem. Nie dano im ochłonąć. Zza wozów wagenburga wypadł ostatni odwód Sierotek. Lżej ranni. Woźnice wozów. Kowale i rymarze. Kobiety. Wyrostki. Uzbrojeni w to, co upuścili polegli. Czarnych Jeźdźców odparły i przewróciły widły, partyzany i gizarmy, przewróconych Sierotki oblazły jak mrówki. Uniosły się i spadły kłonice, siekiery, maczugi, orczyki i młoty, bijąc w newralgiczne miejsca: w zasłony hełmów, w szorce, w nałokcice, w nakolanniki. W szczeliny zbroi wdarły się ostrza noży, szpikulców i sierpów. Charczenie zamieniło się w dziki, podnoszący włosy skrzek.

Czarni Jeźdźcy umierali ciężko. I długo. Długo nie chcieli rozstać się z życiem. Ale husyci bili, bili, bili i bili. Do skutku.

Pomurnik widział to wszystko i Reynevan widział to wszystko. Reynevan widział Pomurnika, Pomurnik widział Reynevana. Patrzyli na siebie skroś krwawe pole boju wzrokiem ćmiącym się od nienawiści. Aż Reynevan zaryczał wściekle, spiął konia i zaszarżował na Pomurnika, wywijając mieczem. Pomurnik rzucił tręzle, gwałtownym ruchem uniósł obie ręce, wykonał nimi w powietrzu skomplikowany gest. Momentalnie otoczyła go trzeszcząca i iskrząca poświata, wokół rozpostartych dłoni zaczęła rosnąć i puchnąć kula ognia. Ale czaru Pomurnik rzucić nie zdołał. Nie zdążył. Reynevan galopował, a od strony pola bitwy waliła na Pomurnika grupa konnych, już, już gotowych wsiąść mu na kark. Od wozów zaś gnała gromada litomyskiej piechoty z cepami i halabardami. Pomurnik wykrzyczał zaklęcie, zamachał rękoma jak skrzydłami. Na oczach Reynevana i zdumionych Sierotek z kulbaki karego ogiera zerwał się, trzepocząc, wielki ptak. Zerwał się, wzbił i uleciał w niebo, skrzecząc dziko. Uleciał i znikł. – Czary! – ryknął Matej Salava z Lipy. – Papistowskie czary! Tfu! Aby wyładować złość, grzmotnął karego ogiera toporem w łeb. Ogier padł na kolana, potem zwalił się na bok, sztywno prężąc nogi. – Tam! – zaryczał Salava, wskazując. – Tam są, psiewiary! Tam uciekają! Na nich, bracia! Bić! Za Kratzau! – Za Kratzau! Bić! Nikogo nie żywić!

Wyrwawszy się z bitewnego skrzętu, Jan Ziębicki uciekał w panice, w galopie wyduszając z chrapiącego konia ostatki sił. Kierował się na północ, w stronę dopalającego się Schwedeldorfu. Dokładnie nie wiedział, dokąd się kieruje, było mu zresztą wszystko jedno. Ogłupiały ze strachu uciekał tam, gdzie inni. Byle dalej od rzezi. Dopędził kilku rycerzy na ledwie idących, białych od piany koniach. – Risin? Borschnitz? Kurzbach?

– Mości książę!

– W konie, szybciej! Uchodźmy!

– Tam… – wysapał Hyncze Borschnitz, wskazując kierunek. – Za rzeczkę… – W konie!

Перейти на страницу:
Нет соединения с сервером, попробуйте зайти чуть позже