Читаем Trylogia o Reynevanie – II Bo?y Bojownicy полностью

– Nawet gdy okaże się… Bo jeśli tyle wiesz, to chyba nie wierzysz w bajki i przesądy? Nie przywrócisz topielca do życia, rozbijając hevai. To bzdura, zabobon, wymysł. Niczego nie osiągniesz, rozproszysz tylko jego aurę. Sprawisz, że umrze po raz wtóry, w ogromnych cierpieniach, tak ogromnych, że aura może tego nie znieść i obumrzeć. Jeśli zatem był to ktoś ci bliski… – To nie był nikt bliski – uciął Żelaznooki. – I nie wierzę w przesądy. Udostępnij mi hevai, tylko na kilka chwil. Potem zwrócę ci ją, nietkniętą. A ciebie uwolnię. – Ha – zamrugał wszystkimi powiekami wodnik. – Jeśli tak, to po kiego grzyba ta pułapka? Po co mnie łapałeś, narażałeś na stres i nerwy? Było przyjść, poprosić… – Następnym razem.

Przy brzegu coś zapluskało, zaśmierdziało szlamem i zdechłą rybą. Po chwili, podchodząc wolno i trwożliwie niby żółw błotny, znalazła się przy nich żona wodnika. Żelaznooki przyjrzał się ciekawie, po raz pierwszy w życiu widział goplanę. Na pierwszy rzut oka nie różniła się wiele od małżonka, ale wprawione oko księdza umiało łowić nawet mało widoczne detale. Jeśli śląski wodnik przypominał żabę, to polska wodniczka przywodziła na myśl zaklętą w żabę księżniczkę Wodnik odebrał od żony coś, co przypominało wielką szczeżuję, obrośniętą brodą glonów. Ale spod glonów przebijało światło. Szczeżuja świeciła. Fosforyzowała. Jak próchno. Albo kwiat paproci. Żelaznooki stopą rozrzucił piasek magicznego kręgu, uwalniając wodnika z pułapki. Potem wziął hevai z jego rąk. I natychmiast poczuł, jak naczynie tętni i drży, jak tętnienie i dreszcz przechodzą z dłoni na całe ciało, jak przenikają i przeszywają, by wreszcie wpełznąć na kark i do mózgu. Usłyszał głos, najpierw cichy, owadzi, potem coraz wyraźniejszy i głośniejszy.

– …dzinę śmierci naszej… Teraz i w godzinę śmierci naszej… Elencza… Moje dziecko… Moje dziecko… Nie był to, oczywiście, niczyj głos, nie była to istota, zdolna mówić ani taka, z którą można by rozmawiać, której można by, wzorem nekromantów, zadawać pytania. Jak w Amset, Hep, Tuamutef i Qebhsenuf, egipskich kanopach, jak w anguinum, druidzkim jaju, jak w krysztale oglainnanDruighe, tak i w heuai czy innym analogicznym pojemniku uwięziona była aura, czy raczej fragment aury, pamiętający tylko jedno – moment poprzedzający śmierć. Moment ten dla aury trwał w nieskończoność. W wieczną i absolutną nieskończoność. – Ratujcie moje dziecko! Litości! Teraz i w godzinę… Ratujcie moje dziecko… Ratujcie moją córkę… Uciekaj, uciekaj, Elencza, nie oglądaj się! Kryj się, kryj, zapadnij w gąszcz… Odnajdą, zabiją… Zmiłuj się nad nami… Módl się za nami grzesznymi teraz i w godzinę śmierci naszej. Moja córka… Panno Przenajświętsza… W godzinę śmierci naszej, amen… Elencza! Uciekaj, Elencza! Uciekaj! Uciekaj! Ksiądz pochylił się i położył tętniącą wewnętrznym światłem heuai na brzegu jeziorka. Delikatnie i ostrożnie. By nie stłuc. Nie naruszyć. Nie zakłócić, nie naruszyć spokoju wieczności.


– Rycerz Hartwig Stietencron – zgadł z miejsca Tybald Raabe. – I jego córka. Ale czy z tego wynika, że ona przeżyła? Że udało się jej uciec lub skryć? Mogli zabić ją później, gdy jego już utopili. – Bilans się nie zgadza – orzekł zimno żelaznooki. Utopiec naliczył szesnaście wrzuconych do jeziora ciał. Kolektor, Stietencron, sześciu żołnierzy eskorty, czterech mnichów, czterech pielgrzymów. Brakuje jednej sztuki. Elenczy von Stietencron. – Mogli ją zabrać. Wiecie, dla uciechy… Zabawili się, poderżnęli gardło, wrzucili gdzieś w lesie do wykrotu. Mogło tak być. – Ona ocalała.

– Skąd to wiecie?

– Nie zadawaj pytań, Raabe. Znajdź ją. Teraz wyjeżdżam, gdy wrócę… – A dokąd to jedziecie?

Żelaznooki spojrzał na niego. Tak, że Tybald Raabe pytania nie powtórzył.,


Перейти на страницу:
Нет соединения с сервером, попробуйте зайти чуть позже