Читаем Trylogia o Reynevanie – II Bo?y Bojownicy полностью

– Bo… Bo on… – dziewczyna zająknęła się, błagalnie spojrzała na Tybalda. – On wszak nie mógłby… Mości Raabe… O Reinmarze z Bielawy… Krążą plotki… Jakoby… skrzywdził… córkę pana Bibersteina… Mości Raabe! To nie może być prawda! Fascynacja, pomyślał żelaznooki, powstrzymując grymas. Fascynacja brzyduli, zakochanej w marzeniu, w obrazku, w strofie z Tristana czy Ereka. Jeszcze jedna, zapatrzona w tego Bielawę. Jeszcze jedna do kolekcji. Co one w nim widzą? Diabła zje, kto zrozumie kobiety. – A więc nie było – upewnił się – Reinmara z Bielawy pośród napastników? – Nie było.

– Na pewno?

– Na pewno. Poznałabym.

– Czy napastnicy nosili czarne zbroje i płaszcze? Czy wołali: "Adsumus", czyli "Jesteśmy"? – Nie.

– Nie?

– Nie.

Milczeli. Któryś z nędzarzy zaczął nagle płakać. Łkającego uspokajała opiekunka, tęga mniszka w habicie klaryski. Żelaznooki nie odwrócił głowy. Ani oczu.

– Panno Elenczo. Czy twoja matka… Macocha… Czy wdowa po ojcu wie, że tu jesteś? Dziewczyna zaprzeczyła ruchem głowy, usta drgnęły jej zauważalnie. Żelaznooki wiedział, w czym rzecz, Tybald Raabe doszperał się i doszedł prawdy. Owego feralnego dla siebie dnia rycerz Hartwig Stietencron wiózł córkę do mieszkających w Bardzie krewnych. Wiózł ją tam, zabrawszy z własnych – biedniutkich zresztą – włości, by uwolnić od zawistnej i złośliwej tyranii macochy, swej drugiej żony. By zabrać z zasięgu spoconych łap dwóch synów macochy, nicponiów i pijusów, którzy po zerżnięciu wszystkich lokalnych i okolicznych dziewek służebnych zaczynali już kierować wymowne spojrzenia ku Elenczy. – Nie myślałaś o powrocie?

– Mnie tu dobrze.

Jej tu dobrze, powtórzył w myśli. U krewniaków, do których dotarła po ucieczce i tułaczce, nie pobyła długo. Nie zdążyła się ani zadomowić, ani przyzwyczaić, o polubieniu nie wspominając. Już w grudniu Bardo zdobyli, złupili i spalili husyci, hradeckie Sierotki Ambroża. Krewni, oboje, mąż i żona, zginęli w rzezi. Pech prześladuje tę dziewczynę. Fatum. Zły los.

Ze spalonego Barda Elencza trafiła do przytułka w Ziębicach. Została na długo. Z początku jako pacjentka pogrążona w głębokiej, graniczącej ze stuporem apatii. Potem, po wyzdrowieniu, jako opiekunka innych chorych. Ostatnio – wszędobylski i dociekliwy Tybald Raabe wywiedział się i tego – zainteresowały się nią strzelińskie klaryski, a Elencza całkiem poważnie rozważała nowicjat. – A więc – skonkludował żelaznooki – pozostaniesz tu.

– Pozostanę.

Pozostań, pomyślał żelaznooki. Pozostań. Sporo zależy od tego, byś pozostała. Elenczo Stietencron.


– Brat Andrzej Kantor?

– Ja… – diakon od Podwyższenia Krzyża podskoczył, słysząc niespodziewany głos zza plecami. – Jam jest… Och… Matko Boska! To wy! Stojący za nim mężczyzna był cały w czerni, czarny miał płaszcz, czarny wams, czarne spodnie, czarne sięgające ramion włosy. Ptasią twarz, nos jak ptasi dziób. I wejrzenie diabła.

– To my – potwierdził z uśmiechem, a widok tego uśmiechu zmroził diakonowi krew w żyłach. – Dawnośmy się nie widzieli, Kantor. Wpadłem do Frankensteinu, by się dowiedzieć, czy… Diakon przełknął ślinę.

– Czy nie wypytywał – dokończył Pomurnik – o mnie ktoś ostatnio? Było ściśle przestrzeganym zwyczajem, że jeśli Konrad z Oleśnicy, biskup Wrocławia, przybywał na otmuchowski zamek zabawić się, drzwi do biskupiej sypialni strzeżono pilnie, absolutnie nikt nie mógł ich otworzyć ani przez nie przejść. Biskup osłupiał zatem, gdy znienacka drzwi otwarły się z hukiem i do sypialni wtoczył się kłąb złożony z kilku ludzi. Biskup zaklął niezwykle brzydko. Jedna z mniszek, piegowata, ruda i krótko ostrzyżona, wyskoczyła z piskiem spomiędzy jego ud. Druga zakonnica, również całkiem naga, skryła głowę i tożsamość pod pierzyną, wystawiając przy tym na widok publiczny rzecz znacznie od tożsamości ciekawszą. Kłąb na podłodze rozdzielił się tymczasem na Kuczerę von Hunta, biskupiego ochroniarza, dwóch otmuchowskich strażników i Birkarta Grellenorta. – Wasza dostojność… – wydyszał Kuczera von Hunt. Próbowałem… – Próbował – potwierdził Pomurnik, plując krwią z przeciętej wargi. – Ale sprawa, z którą przybywam, nie cierpi zwłoki. Powiedziałem mu to, ale nie chciał słuchać… – Wyjść! – ryknął biskup. – Wszyscy wyjść! Grellenort zostaje! Strażnicy, kulejąc, wyszli za Kuczerą von Hunter. Za nimi, klaszcząc bosymi stopami, pobiegły obie zakonnice, starając się okryć habitami i koszulami jak najwięcej ze swych wdzięków. Pomurnik zamknął za nimi drzwi. Biskup nie wstał z łoża, leżał rozwalony, okrył tylko samo sedno, to, nad którym niedawno ofiarnie pracowała ruda mniszka. – Oby to naprawdę było pilne, Grellenort – uprzedził złowrogo. – Oby to naprawdę było ważne. Tak czy inaczej, zaczynam mieć dość twojej bezczelności. Już ci się nawet nie chce oknem wlatywać ani ścian przenikać. Musisz sensacje wzbudzać. Ale niech tam. Słucham! – A nie. To ja słucham.

– Że jak?

– Czy wasza biskupia miłość – wycedził Pomurnik nie ma mi przypadkiem czegoś do zakomunikowania? – Czyś ty się szaleju opił, Birkart?

Перейти на страницу:
Нет соединения с сервером, попробуйте зайти чуть позже