Читаем Trylogia o Reynevanie – II Bo?y Bojownicy полностью

– Co dowodzi – ciągnął spokojnie inkwizytor – że komuś zależało, by milczał. Bo gdyby mówił, jego zeznania zaszkodziłyby komuś mocno. Był naocznym świadkiem zabójstwa kupca Pfefferkorna. Może rozpoznałby mordercę, gdyby mu go pokazano? – Może. A może nie? Nie wiemy tego. A dlaczego nie wiemy? Bo papieski inkwizytor nie umie zabezpieczyć świadka, nawet jeśli świadkiem jest czubek z Narrenturmu. Blamaż, Grzesiu. Kompromitacja. – Pod samym twoim bokiem – kontynuował biskup, nie doczekawszy się reakcji – kwitnie przestępczość, nikt nie jest bezpieczny. Rycerze rabusie pospołu z husytami grabią klasztory. Żydzi bezczeszczą hostie i groby. Heretycy rabują podatek, krwawicę biednego ludu. Córka Jana Bibersteina, rycerza i wielmoży, zostaje porwana i zgwałcona, jawnie przez husytów, z zemsty za to, że Biberstein to dobry katolik. A ty co? Znowu cię trzeba wyręczać. Ja, biskup Wrocławia, mający na głowie bezlik spraw dotyczących wiary, muszę za ciebie palić winnych.

– Wśród tych dziś spalonych – inkwizytor uniósł brwi – byli winni? Jakoś nie dostrzegłem. – Dostrzeganie – odparował biskup – nie jest twoją najmocniejszą stroną, Grzesiu. Bezsprzecznie zbyt wielu rzeczy nie dostrzegasz. A dzieje się to, niestety, ze szkodą dla Śląska. Dla Kościoła. I dla Sanctum Officium, któremu wszak służysz. – Ze szkodą dla Świętego Oficjum są bezmyślne i demonstracyjne egzekucje. Ze szkodą jest niesprawiedliwość. To dzięki takim rzeczom tworzy się czarna legenda, mit o okrutnej Inkwizycji, woda na młyn heretyckiej propagandy. Za sto lat, myślę o tym z przerażeniem, tylko ta legenda pozostanie, mroczna i horrendalna opowieść o lochach, torturach i stosach. Legenda, w którą wszyscy uwierzą. – Ni ludzi nie znasz, ni procesów historii – odrzekł zimno Konrad z Oleśnicy. – A to przekreśla cię jako inkwizytora. Powinieneś wiedzieć Grzesiu, że zawsze są dwa bieguny. Jeśli będzie horrendalna legenda, to będzie i antylegenda. Kontrlegenda. Jeszcze bardziej horrendalna. Gdy spalę sto osób, za sto lat jedni będą dowodzić, że spaliłem tysiąc. Inni: że nie spaliłem nikogo. Za pięćset lat, jeśli ten świat potrwa tak długo, na każdych trzech z przejęciem gadających o lochach, torturach i stosach przypadnie przynajmniej jeden błazen, według którego żadnych lochów nie było, tortur nie stosowano, Inkwizycja była pełna kompasji i sprawiedliwa jak ojciec, karała nie srożej, jak tylko ojcowskim napomnieniem, a te wszystkie stosy to wymysł i heretyckie oszczerstwo. Rób więc swoje, Grzesiu, a resztę zostaw historii. I ludziom ją rozumiejącym. I nie pieprz mi, proszę, o sprawiedliwości. Nie dla sprawiedliwości została powołana instytucja, w której pracujesz. Sprawiedliwość to droit de seigneur. Ergo, sprawiedliwość to ja, bo jam tu seniorem, jam panem, jam Piastem, jam księciem. Księciem Kościoła, a jakże, ale takim, który habet omnia iura tamquam dux. Ty zaś, Grzesiu, jesteś, wybacz, sługą. – Bożym.

– Gówno prawda. Jesteś pachołkiem Inkwizycji, instytucji, która ma dławić myśl w zarodku i zastraszać myślących, karcić i niewolić wolne umysły, siać postrach i terror, sprawiać, by motłoch bał się myśleć. Bo do tego właśnie celu instytucja ta została powołana. Szkoda, że tak niewielu o tym pamięta. To dlatego tak pleni się i kwitnie kacerstwo. Kwitnie Dzięki tobie podobnym, nawiedzonym i zapatrzonym w niebo, łażącym boso i żebrzącym w urojonym naśladowaniu Chrystusa. Takim, co gadają o wierze, o pokorze, o służbie Bożej, pozwalają siadać na sobie i srać na siebie ptaszkom i od czasu do czasu dostają stygmatów. Miewasz stygmaty, Grzesiu? – Nie, wasza dostojność. Nie miewam.

– To już coś. Kontynuując: to, co widzisz dokoła siebie, ojcze inkwizytorze, to nie Boże igrzysko. To świat, którym trzeba rządzić. Władać. Władza zaś to przywilej książąt. Panów. Świat to dominium, które musi poddać się władcom, z niskim ukłonem zaakceptować droit de seigneur, władzę seniora. To raczej naturalne, że seniorami są książęta Kościoła. Jak również ich synowie. Tak, tak, Grzesiu. Światem rządzimy my, po nas przejmą władzę nasi synowie. Synowie królów, książąt, papieży, kardynałów i biskupów. A synowie kupców bławatnych, wybacz szczerość, są i będą wasalami. Poddanymi. Sługami. Mają służyć. Służyć! Pojąłeś, Grzegorzu Hejncze, synu świdnickiego kupczyka? Zrozumiałeś? – Lepiej, niż wasza dostojność sądzi.

– Idź więc i służ. Bądź czujny na przejawy kacerstwa tak, jak winno wskazywać na to twoje imię: Gregorikos. Bądź nieprzejednany dla heretyków, bezbożników, zboczeńców, monstrów, czarownic i Żydów. Bądź bez litości dla tych, którzy ośmielają się podnosić myśl, oczy, głos i rękę na moją władzę i na mój majątek. Służ. Ad maiorem gloriom Dei. – Względem tego ostatniego może wasza wielebność całkowicie na mnie liczyć. – I pamiętaj – Konrad znowu uniósł dwa palce, ale tym razem w geście tym nie było nic z błogosławieństwa. – Pamiętaj: kto nie jest ze mną, contra me est. Albo ze mną, albo przeciw mnie, tertium non datur. Kto pobłaża moim wrogom, ten sam jest moim wrogiem.

– Rozumiem.

Перейти на страницу:
Нет соединения с сервером, попробуйте зайти чуть позже