Читаем Trylogia o Reynevanie – II Bo?y Bojownicy полностью

– Radem cię widzieć, Berengarze Tauler. Witam i ciebie, panie Huncleder. Jako gospodarza. Za stołem, w towarzystwie trzech typków w skórzanych kabatach, siedział barczysty, pękaty mężczyzna z dużym nosem i podbródkiem zniekształconym brzydką szramą. Jego twarz gęsto pokrywały dzioby po ospie – rzecz ciekawa, wyłącznie po jednej, lewej stronie. Zupełnie jak gdyby bruzda nad nosem, sam nos i zdeformowany podbródek wytyczały linię demarkacyjną, której choroba nie ośmieliła się naruszyć. – Pan Szarlej – odpowiedział na powitanie. – Oczom nie wierzę. W dodatku z kompanią, z ludźmi, których nie znam. Ale skoro są z panem… Widzimy tu chętnie gości. Nie dlatego, że ich lubimy. Ha, my ich często wcale nie lubimy. Ale z nich żyjemy! Ci w skórzanych kabatach zarechotali. Reszta obecnych wesołości nie objawiła, żart Huncledera słysząc niezawodnie nie po raz pierwszy ani drugi. Nie zaśmiał się ani stojący przy szynkwasie dryblas z czerwonym kielichem na lentnerze, ani towarzyszący mu brodacz w czerni, skończony stereotyp husyckiego kaznodziei. Nie zaśmiała się, jak łatwo odgadnąć, żadna z dość wyzywająco odzianych panien, kręcących się po izbie z konwiami i dzbanami. Nie zaśmiał się hołubiący kubek mężczyzna z ciemnym kilkudniowym zarostem, w kubraku zarudziałym od pancerza, ów Berengar Tauler, który powitał Szarleja zaraz po wejściu. To tam, do stołu owego Taulera, przy którym towarzyszyła mu jeszcze trójka innych, skierował się demeryt. – Witaj i siadaj – Berengar Tauler wskazał ławę, ciekawym spojrzeniem obrzucił Reynevana i Samsona. Przedstaw nam… przyjaciół. – A i nie trza – odezwał się znad swego kufla ryżawy grubas. – Pana młodszego to ja już widziałem. W potrzebie pod Usti, przy hejtmanach. Mówili, że to ich lejbmedyk. – Reinmar z Bielawy.

– Zaszczyceniśmy. A ów?

– Ów – odrzekł z właściwą sobie niefrasobliwością Szarlej – to ów. Nie przeszkodzi, nie zawadzi. Ów pracuje w drewnie.

Faktycznie, Samson Miodek przybrał minę głupka, siadł pod ścianą i wziął się za struganie kołka. – Jeśli już wszczęliśmy prezentacje – Szarlej usiadł to bądź i ty łaskaw, Berengarze… Trójka zza stołu ukłoniła się. Ryżemu grubasowi towarzyszył dumnie wyglądający panek, jak na husytę odziany dość bogato i kolorowo, oraz niski, chudogęby i śniady typ wyglądający na Węgra. – Amadej Bata – przedstawił się grubas.

– A jam jest rycerz Manfred von Salm – oświadczył kolorowy panek, a przesadna pycha, z jaką to wyrzekł, zdradzała, że taki był z niego rycerz, jak z koziej dupy trąba, od chrztu miał zapewne Zdeniek, zaś koło żadnego z von Salmów nigdy nie siedział ani nawet nie stał. – Istvan Szeczy – potwierdził pozór Madziar. – Napijecie się? Ostrzegam, że w tym zbójeckim bordelu żejdlik wina kosztuje trzy grosze, a pół pinty piwa pięć pieniędzy. – Ale wino jest dobre – Tauler łyknął z kubka. – Jak na zbójecki bordel i szulernię. Jeśli my już przy tym, to która z wymienionych rozrywek sprowadza was do Huncledera? – W zasadzie żadna – Szarlej skinął na dziewkę z dzbanem, gdy podeszła, otaksował ją wzrokiem. – Co nie znaczy, że którejś nie zakosztujemy. Występ, przykładowo, dziś będzie? Żywy obraz? – Jasne – uśmiechnął się Tauler. – Jasne, że będzie. Ja tu głównie z tego powodu. Nie będę nawet grał. Ze strachu, że mnie oskubią i z tego florena, co go trzeba dać za widowisko. – Ci inni – demeryt wskazał ruchem głowy – kto będą?

Перейти на страницу:
Нет соединения с сервером, попробуйте зайти чуть позже