Читаем Trylogia o Reynevanie – II Bo?y Bojownicy полностью

Reynevan miał wszelkie powody do dumy. Dumny był, po pierwsze, ze swej zapobiegliwości. Z tego, że tak długo wiercił doktorowi Fraundinstowi dziurę w brzuchu, że ów – mimo początkowej niechęci – zdradził mu swe zawodowe sekrety i wyuczył kilku medycznych zaklęć. Dumny był i z tego, że przysiedział fałdów nad przekładami Kitab Sirr alAsar Gebera i Al Hawi Razesa, że pilnie zgłębiał Regimen sanitatis i De morborum cognitiane et curatione – i że dużo uwagi poświęcił chorobom nerek i pęcherza, w tym zwłaszcza magicznym aspektom terapeutyki. Dumny był – w zasadzie – i z tego, że wzbudził w czarodzieju Telesmie dość sympatii, by ów obdarował go na drogę kilkunastoma bardzo praktycznymi amuletami. Ale najbardziej, ma się rozumieć, dumny był Reynevan z efektu. A efekt magicznego zabiegu przeszedł oczekiwania. Potraktowany zaklęciem i aktywacją amuletu kamień w nerce Flutka rozkruszył się, proste, stosowane zwykle przy porodach zaklęcie rozprężające udrożniło moczowód, silnie moczopędne czary i zioła dokończyły dzieła. Obudzony z wywołanego nepenthesem głębokiego uśpienia Neplach wydalił resztki kamienia wraz z wiadrami moczu. Był, prawda, i moment kryzysu – w pewnym momencie Flutek jął sikać krwią, zanim Reynevan zdołał wytłumaczyć, że to po magicznym zabiegu objaw całkowicie normalny, szpieg ryczał, pomstował, obrzucił medyka wyzwiskami, wśród których nie zabrakło określeń takich jak: "verfluchter Hurensohn" i "pieprzony meszugene czarownik". Wpatrzony w swój tryskający krwią członek Neplach wołał zbrojnych i groził medykowi spaleniem na stosie, wbiciem na pal i chłostą, w tej właśnie kolejności. Wreszcie osłabł, a że ulga od kolki,też zrobiła swoje, usnął. I spał przez pół doby z okładem. Deszcz padał nadal. Reynevan nudził się. Wpadł na wykłady sędziwego dziada, niegdyś szpiega Karola IV. Odwiedził piszących listy spadłe z nieba i apokalipsy, zmuszony był kilku wysłuchać. Zajrzał do stodoły, w której ćwiczyli Stentorzy, specjalny referat wywiadu, złożony z drabów o donośnych – stentorowych – głosach. Stentorzy szkoleni byli do wojny psychologicznej: mieli niszczyć morale obrońców oblężonych zamków i miast. Trenowali daleko od głównego obozu, bo podczas ćwiczeń ryczeli, aż uszy puchły. – Poddać się! Złożyć broń! Inaczej wam! Wszystkim śmierć! – Głośniej! – wrzeszczał prowadzący zajęcia, dyrygując wymachami rąk. – Równiej i głośniej! Razdwa! Razdwa! – Córki! Wasze! Pohań! Bimy! Dzieci! Wasze! Wyrż! Niemy! Na! Dzidy! Powbi! Jamy! – Bracie Bielawa – pociągnął go za rękaw znany mu już adiutant Flutka. – Brat Neplach prosi do siebie. – Ze! Skóry! Obe! Drzemy! – ryczeli Stentorzy. – Jajca! Wam! Ut! Niemy! -

Bohuchval Neplach czuł się już zupełnie dobrze, nic mu nie dolegało, był po staremu złośliwy i arogancki. Wysłuchał tego, co Reynevan miał mu do powiedzenia. Mina, z jaką słuchał, nic specjalnie dobrego nie wróżyła. – Jesteście idioci – skomentował zreferowaną mu pokrótce i bezdetalicznie aferę w szulerni. – Tak ryzykować, i to dla kogo? Dla jakiejś prostytutki! Mogli wam tam wszystkim gardła poderżnąć, dziwię się w rzeczy samej, że nie poderżnęli, Huncleder dał chyba w tym dniu wychodne swoim najlepszym ochroniarzom. No, ale nie turbuj się, mój medyku, miły memu sercu i nerkom. Szuler nie zagrozi ani tobie, ani twoim kompanomcudakom. Uprzedzi się go o konsekwencjach. – Względem drugiej sprawy – Flutek splótł palce – to jesteście jeszcze więksi idioci. Podkarkonosze stoi w ogniu, pogranicze łużyckie płonie. Yartenberkowie, Bibersteinowie, Dohnowie i inni katoliccy wielmoże ustawnie toczą z nami, jak sami ją nazywają, szubieniczną wojnę. Otto de Bergow, pan na Troskach, dorobił się już przydomka Husytobójcy. A że przyrzekłem spełnić życzenie? Unieważniam to. Primo, niecnie mnie podszedłeś, secundo, życzenie jest idiotyczne, tertio, nie chcesz mi wyjawić, czego tam chcesz szukać. Poddawszy wszystko to konsyderacji, odmawiam. Twoja śmierć na katolickiej szubienicy byłaby dla nas stratą, tym przykrzejszą, że bezsensowną. A my mamy wobec ciebie plany. Potrzebujemy cię na Śląsku. – Jako wywiadowcy?

– Deklarowałeś poparcie dla sprawy Kielicha. Prosiłeś się w szeregi Bożych bojowników. I dobrze! Każdy winien służyć, najlepiej jak umie. – Ad maiorem Dei gloriom?

– Powiedzmy.

– Znacznie lepiej usłużę jako lekarz niż jako szpieg.

– Mnie pozostaw ocenę w tym względzie.

– Właśnie na twoją się zdaję. Bo to w twojej nerce rozkruszyłem kamień. Neplach milczał długo, skrzywiwszy wargi.

Перейти на страницу:
Нет соединения с сервером, попробуйте зайти чуть позже