Читаем Trylogia o Reynevanie – II Bo?y Bojownicy полностью

Objechawszy Pragę, skierowali się na północ. Deszcz padał nieustannie, właściwie bez przerwy, bo jeśli przestawało lać, zaczynało siąpić, a jeśli przestawało siąpić, to zaczynało mżyć. Oddział konny grzązł w błocie i posuwał się w tempie więcej ślimaczym – w ciągu dwóch dni dotarli zaledwie do Łaby, do mostu łączącego Stare Boleslav i Brandys. Nazajutrz, ominąwszy miasta, ruszyli dalej, w stronę gościńca nymburskiego. Jadący za Szarlejem i Reynevanem Samson Miodek milczał, tylko od czasu do czasu głęboko wzdychał. Podążający za Samsonem Berengar Tauler i Amadej Bata pogrążeni byli w rozmowie. Rozmowa – być może sprawiała to pogoda – dość często przeradzała się w kłótnię, na szczęście równie krótkotrwałą, jak gwałtowną. Na samym końcu, zmoknięci i ponurzy, jechali Cherethi i Felethi. Niestety. Szarlej, Samson, Tauler i Bata przybyli pod Białą Górę w wigilię świętej Urszuli, nazajutrz po odjeździe Flutka, który na wezwanie Prokopa Gołego wyruszył pod Kolin. Rudowłosa Marketa, zdali relację, została w Pradze skutecznie ulokowana w domu na rogu Szczepana i Na Rybniczku, u pani Blażeny Pospichalovej. Pani Blażena przyjęła dziewczynę, miała bowiem dobre serce, do którego to serca Szarlej dla pewności dodatkowo zaapelował kwotą stu dwudziestu groszy gotówką i obietnicą dalszych dotacji. Marketa – nazwiska dziewczyna wyraźnie wolała nie zdradzać – była więc w miarę bezpieczna. Obie panie, zapewniał Samson Miodek, przypadły sobie do gustu i w ciągu najbliższych miesięcy nie powinny się pozabijać. A potem, konkludował, się zobaczy. Fakt, że kompanii nadal trzymali się Berengar Tauler i Amadej Bata, nieco dziwił, szczerze powiedziawszy, po rozstaniu Reynevan nie spodziewał się już ich ujrzeć. Tauler często konferował z Szarlejem, na boku i skrycie, Reynevan podejrzewał więc, że demeryt skusił go jakąś bujdą, wykonfabulowaną perspektywą wymyślonej zdobyczy. Zagadnięty wprost, Berengar uśmiechnął się tajemniczo i oświadczył, że woli ich towarzystwo od taborytów Prokopa, których porzucił, bo wojna to rzecz bez przyszłości, a wojaczka rzecz bez perspektyw. – A pewnie – dorzucił Amadej Bata. – Rzecz prawdziwie perspektywiczna to obuwnictwo. Każdemu potrzeba butów, no nie? Mój teść jest szewcem. Niech no uskładam trochę grosza, niech się świat uładzi, wejdę w ten interes, rozbuduję teściowy warsztat do manufaktury. Będę produkował ciżmy. Na dużą skalę. Wnet cały świat będzie nosił ciżmy marki Bata, obaczycie. Deszcz przestał siąpić, zaczął mżyć. Reynevan stanął w strzemionach, obejrzał się. Cherethi i Felethi, zmoknięci i ponurzy, jechali za nimi. Nie zgubili się w słocie i mgle. Niestety.

Paskudnym towarzystwem, pstrą i niemile pachnącą hałastrą uszczęśliwił ich, jak się okazało, Flutek. Pośrednio. Bezpośrednio szczęście to spotkało ich ze strony Haszka Sykory, zastępcy szefa referatu propagandy. – Ach, dobry dzień, dobry dzień – przywitał ich Haszek Sykora, gdy Reynevan zjawił się u niego z Szarlejem i Taulerem. – Ach, wiem. Wyprawa na Podjesztedzie. Dostałem stosowne instrukcje. Wszystko przygotowane. Momencik, niech jeno skończę z drzeworytami… Ach! Mus mi skończyć, emisariusze czekają… – Można – spytał Szarlej – rzucić okiem?

– Ach? – Sykora wyraźnie kochał ten wykrzyknik. Ach! Rzucić okiem? Oczywista, oczywista. Proszę.

Propagandowy drzeworyt, jeden z licznych zalegających stół, przedstawiał straszydło z rogatą głową kozła, koźlą brodą i ohydną, szyderczą koźlą miną. Na ramionach potworzysko nosiło coś w rodzaju dalmatyki, na rogatym łbie płonącą tiarę, na stopach pantofle z krzyżami. W jednej ręce dzierżyło widły drugą wznosiło w geście błogosławieństwa. Nad potworem widniał napis: EGO SUM PAPA. – Mało kto – Szarlej wskazał napis – umie czytać. A obrazek niezbyt wyraźny. Skąd prosty człowiek ma wiedzieć, że to papież? A może to Hus? – Bóg wam – zachłysnął się Sykora – niech wybaczy bluźnierstwo… Ach… Ludzie będą wiedzieć, nie bojajcie się. Obrazki z Husem tłoczą oni, papiści znaczy. Pod postacią zębatej gęsi, bluźniercy, go przedstawiają. Tak się utarło. Prosty człowiek wie: Belzebub, czart rogaty jako kozieł, znaczy papież rzymski. Gęś zębata, znaczy Hus. Ach, ale oto i wasza eskorta, już się stawili. Eskorta ustawiła się na majdanie w nierówny raczej szereg. Była to dziesiątka zbirów. Gęby mieli odrażające. Resztę też. Przypominali czeredę złodziei i maruderów, uzbrojonych w to, co znaleźli, a odzianych w to, co ukradli. Lub znaleźli na śmietnisku. – Oto, ach – wskazał zastępca szefa referatu propagandy – wasi ludzie, od ninie waszej komendzie podlegli. Od prawej: Szperk, Szmejdlirz, Voj, Hnuj, Brouk, Psztros, Czervenka, Pytlik, Hrachojedek i Maurycy Rvaczka. – Czy mogę – odezwał się wśród złowrogiej ciszy Szarlej – prosić o słówko na stronie? – Ach?

Перейти на страницу:
Нет соединения с сервером, попробуйте зайти чуть позже