Читаем Trylogia o Reynevanie – II Bo?y Bojownicy полностью

– No, dobra – westchnął, odwrócił wzrok. – Prawyś. Uleczyłeś mnie. Wybawiłeś od mąk. A ja przyrzekłem spełnić życzenie. Jeśli aż tak tego pragniesz, jeśli to twoje największe marzenie, pojedziesz na Podkarkonosze. Ja zaś nie tylko nie będę wypytywał, o co w tym wszystkim chodzi, ale jeszcze ułatwię ci eskapadę. Dam ci ludzi, eskortę, pieniądze, kontakty. Powtarzam: nie pytam, co za sprawy chcesz tam załatwiać. Ale masz się uwinąć. Przed Bożym Narodzeniem musisz być na Śląsku. – Masz na zawołanie setki szpiegów. Szkolonych w rzemiośle. Szpiegujących dla grosza lub idei, ale zawsze chętnie i bez przymusu. A uparłeś się na mnie, dyletanta, który szpiegiem nie chce i nie umie być, a więc nie nada się, pożytku będzie z niego co z kozła mleka. Czy jest w tym logika, Neplach? – Zawracałbym ci głowę, gdyby nie było? Potrzebujemy cię na Śląsku, Reynevan. Ciebie. Nie setek szkolonych w rzemiośle ideowych lub zawodowych szpiegów, ale ciebie. Ciebie osobiście. Do spraw, którym nikt oprócz ciebie podołać nie zdoła. I w których nikt nie może cię zastąpić. – Szczegóły?

– Później. Po pierwsze, jedziesz w niebezpieczne okolice, możesz nie wrócić. Po drugie, ty szczegółów mi odmówiłeś, masz więc rewanż. Po trzecie i najważniejsze: nie mam teraz czasu. Wyjeżdżam pod Kolin, do Prokopa.

W sprawie eskapady zwróć się do Haszka Sykory. Onże da ci ludzi, specjalny oddział. I pamiętaj: spiesz się. Przed Bożym Narodzeniem… – Muszę być na Śląsku, wiem. Chociaż wcale nie chcę. A marny to agent, który nie chce. Który działa z musu. Flutek milczał czas jakiś.

– Wyleczyłeś mnie – powiedział wreszcie. – Wyrwałeś ze szponów bólu. Odwdzięczę się. Sprawię, że na Śląsk pojedziesz bez musu. Ba, z chęcią nawet. – Hę?

– Zostałeś ojcem, Reinmarze.

– Cooo?

– Masz syna. Katarzyna Biberstein, córka Jana Bibersteina, pana na Stolzu, w czerwcu roku 1426 powiła dziecko. Chłopca urodzonego w dniu świętego Wita takim właśnie ochrzczono imieniem. Teraz liczy, jak łatwo wykalkulować, rok i cztery miesiące. Według raportów moich agentów, śliczne pacholę, skóra zdarta z ojca. Nie mów mi, że nie chciałbyś go zobaczyć.


– Pięknie – powtórzył Szarlej. – Dwa razy pięknie.

– Z dziesięć listów do niej posłałem – przypomniał gorzko Reynevan. – Więcej chyba niż dziesięć. Wiem, czas wojenny i niespokojny, ale któreś pisanie musiało dotrzeć. Dlaczego nie odpisała? Dlaczego nie dała mi znać? Dlaczego o własnym synu musiałem dowiedzieć się od Neplacha? Demeryt ściągnął koniowi wędzidło.

– Wniosek nasuwa się sam – westchnął. – Jej zupełnie na tobie nie zależy. Może brzmi to okrutnie, ale jest li tylko logiczne. Może nawet… – Co może nawet?

– Może nawet to wcale nie twój syn? Dobra, dobra, spokojnie, bez nerwów! Ja tylko głośno myślałem. Bo z drugiej strony… – Co z drugiej strony?

– Może być i tak, że… Ech, nie! Mniejsza z tym. Powiem, a ty narobisz głupstw.

– Mówże, do cholery!

– Nie doczekałeś się odpowiedzi na listy, bo może stary Biberstein przejął się hańbą, wściekł, córunię razem z bękartem zamknął w wieży… Ech, nie, banał, tfu, jak z jarmarcznej śpiewki. Alkasyn i Nikoletta… Chryste, nie róbże takich min, chłopcze, bo mnie strach oblatuje. – Ty nie wygaduj głupstw, ja nie będę robił min. Zgoda?

– Ależ jak najbardziej.

Перейти на страницу:
Нет соединения с сервером, попробуйте зайти чуть позже