Obudziłam się o świcie. Skądś, z daleka, dobiegał mnie natarczywy, ostry dźwięk telefonu. Najpierw pomyślałam, że odbierze Alicja, i nawet zdążyłam się zaciekawić, kiedy ją wreszcie szlag trafi na tę idiotkę, Kangurzycę, nikt inny bowiem nie mуgł dzwonić o tej porze. Potem przypomniałam sobie, że Alicja śpi tutaj, w atelier, jest więc nadzieja, że nie usłyszy, i postanowiłam nie reagować. Potem przypomniałam sobie, że na kanapie śpi Ewa, ktуrą ten telefon obudzi i ktуra z kolei obudzi Alicję, i postanowiłam poradzić jej, żeby powiedziała, że Alicji nie ma. Wyjechała na tydzień. Telefon dzwonił i dzwonił i nikt go nie odbierał. Uparłam się, że nie wstanę. Alicja na szczęście pochrapywała, tak że nie miałam wątpliwości, czy żyje. Sen miała zawsze kamienny. Dziwiło mnie trochę, że Ewa to wytrzymuje.
Telefon dzwonił ze straszliwym uporem i nieznośną regularnością. Obok, w pokoju Bobusia i Białej Glisty, usłyszałam jakieś przytłumione odgłosy. Satysfakcja, że oni też usłyszeli, omal nie rozbudziła mnie całkowicie. Czekałam, co zrobią.
Cichy zgrzyt przesuwanych drzwi dał znać, że ktуreś z nich wstało i poszło do tego przeraźliwego telefonu, ktуrego dźwięk zabrzmiał głośniej. I nagle, w chwilę pуźniej, znacznie przeraźliwiej niż telefon rozległ się straszliwy, wysoki, pełen dzikiej paniki krzyk Białej Glisty!
W mgnieniu oka dom napełnił się hałasem. Obie z Alicją zderzyłyśmy się w pierwszych drzwiach, przez drugie przemocą przepchnęłyśmy niemrawo ruszającego się Bobusia. Zosia i Paweł wpadli od strony kuchni. Biała Glista, skulona na fotelu, zakrywała sobie twarz rękami i krzyczała. Telefon dzwonił. Bobuś zaczął wydawać jakieś niezrozumiałe przenikliwe okrzyki.
Ewa leżała na kanapie plecami do gуry, w pozycji, w jakiej zazwyczaj sypiała Alicja. Gdyby Alicja nie stała obok mnie, byłabym przekonana, że to ona, Krуtkie, czarne włosy miała identycznie rozczochrane, obie miały obecnie ten sam kolor włosуw, obie prawdziwy, tyle że Ewa wrуciła do niego zaledwie przed tygodniem, poprzednio bowiem była ciemno-ruda. W plecach jej tkwiła wyraźnie widoczna, rzucająca się w oczy, rękojeść cienkiego sztyletu…
– Do cholery z tym twoim spokojnym wieczorem!!! – krzyknęła z rozpaczliwą furią Zosia.
– Już jest rano! – zaprotestowałam z oburzeniem. – O spokojnym poranku nie mуwiłam!…
– Uspokуj ją, do diabła, rуb sobie z nią, co chcesz, ale niech się wreszcie zamknie! – żądała z wściekłością Alicja od Bobusia, pchając go w stronę Białej Glisty.
– Co jest z tym telefonem, jak rany, trzeba gdzieś zadzwonić…! – zdenerwował się Paweł.
– Na litość boską, niech to ktoś wreszcie odbierze!!!
– Powiedzcie tej starej cholerze, żeby się odczepiła, do wszystkich diabłуw! To Kangurzyca! Ewa…!
– Niech się pani odczepi!!! – wrzasnął z gniewem Paweł do telefonu. – Tu nikt nie ma czasu!!!
Nie dowierzając samej sobie, bez tchu, w napięciu, macałam Ewie przegub zwisającej z kanapy ręki. Albo miałam złudzenie, albo ten puls rzeczywiście bił…
– Ewa żyje!!! – wrzasnęłam, usiłując ich wszystkich przekrzyczeć. – Słuchające, ona żyje!!! Pogotowie!!!…
– Paweł…!!!
Paweł ze słuchawką przy uchu wydawał się jakiś osłupiały.
– Co? – powiedział. – Aha. Tak, jest ofiara. Jeszcze żyje, trzeba pogotowie! Myśleliśmy, że to Kangurzyca… Wszystko jedno! Prędzej!…
Odłożył słuchawkę, zanim Alicja zdążyła mu ją wydrzeć.
– Wcale nie Kangurzyca – powiedział. – To pan Muldgaard. Widzieli, jak morderca przyjechał, zaraz tu będą…
Zdenerwowana i w najwyższym stopniu rozwścieczona Zosia przyniosła z kuchni wielki sagan wody i chlusnęła całą zawartością na Białą Glistę. Biała Glista zachłysnęła się i przenikliwy krzyk wreszcie ucichł. Roztrzęsiona Alicja ostrożnie badała Ewę.
– Spуjrz – powiedziała głosem, pełnym jednocześnie napięcia i nadziei. – Spуjrz, gdzie on ją dziabnął…
Spojrzałam. Sztylet tkwił z prawej strony. Popatrzyłyśmy na siebie.
– On wiedział, że masz serce z prawej strony.
Celował w ciebie…
– Idiotka, wcale nie mam serca z prawej strony, sama to wymyśliłaś – zdenerwowała się Alicja.
– Mam z lewej, jak normalny człowiek, tyle że trochę przesunięte! Zrobiłaś ze mnie zwyrodnialca na całą Europę!
– Chwała Panu na wysokościach! Nie czepiaj się, może ona dzięki temu z tego wyjdzie! Może nie trafił…!
Biała Glista odzyskała wreszcie ludzką mowę i z dziką furią oświadczyła, że ona stąd wyjeżdża jeszcze dziś. Wszyscy kolejno wleźliśmy w kałużę wody, ktуrą Zosia na nią wylała. Bobuś przestał w ogуle z nami rozmawiać. Pogotowie objawiło się w ciągu kilku minut, pan Muldgaard w kwadrans pуźniej.
– Drobiazg – powiedział lekarz pobłażliwie.
– Skaleczone mięśnie, nic więcej. Wyleczy się bardzo łatwo. Zabieramy ją od razu.