— Musisz robić to, co ci powiem. Zapytała:
— Stało się coś złego? Przecież przed chwilą odszedłeś. Nie minęła nawet minuta.
— Nie martw się — powiedział Harlan. Nie ujął jej za rękę, nie próbował uspokoić. Zamiast tego mówił szorstko. Było to tak, jakby jakiś demon zmuszał go, by robił wszystko niewłaściwie. Dlaczego wrócił w pierwszej możliwej chwili? Tylko ją niepokoił prawie natychmiastowym powrotem.
Oczywiście mógł to uzasadnić. Dysponował dwudniowym marginesem uwzględnianym przez kartę przestrzenno-czasową. Wcześniejsze godziny tego okresu łaski były bezpieczniejsze, bo wykrycie ich wykorzystania niemal nie wchodziło w rachubę. Naturalną tendencją było więc cofanie się jak najbardziej w przeszłość. A jednak to było głupie ryzyko. Mógł się łatwo przeliczyć i wejść w Czas przed momentem opuszczenia go przed kilku fizjogodzinami. Co wtedy? Jedna z pierwszych zasad, jakich uczono Obserwatora, brzmiała: „Osoba zajmująca dwa punkty w tym samym Czasie tej samej Rzeczywistości naraża się na ryzyko spotkania siebie samej”.
Z jakiegoś powodu należało tego uniknąć. Dlaczego? Harlan wiedział, że nie chce spotkać samego siebie. Nie chciał patrzyć w oczy innego, wcześniejszego albo późniejszego Harlana. Poza tym byłby to paradoks. Twissell zaś często powtarzał: „Nie ma paradoksów w Czasie, ale tylko dlatego, że Czas świadomie unika paradoksów”.
Gdy Harlan rozmyślał mętnie o tym wszystkim, Noys patrzyła na niego dużymi świetlistymi oczyma.
Potem podeszła bliżej, przyłożyła swe chłodne dłonie do jego płonących policzków i powiedziała miękko:
— Masz kłopoty.
Harlanowi jej spojrzenie wydawało się życzliwe, kochające. Jak to być mogło? Osiągnęła przecież, co chciała. Co się jeszcze za tym kryje? Chwycił ją za ręce i zapytał ochrypłym głosem:
— Chcesz wyjechać ze mną? Teraz? Nie zadając żadnych pytań? Zrobisz dokładnie to, co powiem?
— Czy muszę? — zapytała.
— Musisz, Noys. To bardzo ważne.
— W takim razie jadę. — Powiedziała to rzeczowo, jakby w tym żądaniu nie było nic osobliwego.
U wylotu kotła zawahała się na chwilę, a potem weszła do środka. Harlan powiedział:
— Jedziemy naprzód, Noys.
— To oznacza przyszłość, prawda?
Kocioł pomrukiwał już delikatnie, gdy do niego weszła, i ledwie zdążyła usiąść, Harlan nieznacznie poruszył kontakt koło swego łokcia.
Nie miała żadnych mdłości na początku tej nie dającej się opisać Jazdy w Czasie. Ale bał się, że tego nie uniknie.
Siedziała spokojnie, tak piękna i swobodna, że czuł bół, gdy na nią patrzył, i nie troszczył się w ogóle, że bez pozwolenia zabierając ją w Wieczność popełnia przestępstwo.
Zapytała:
— Czy ta podziałka wskazuje lata, Andrew?
— Stulecia.
— Czy to znaczy, że jesteśmy o tysiąc lat w przyszłości? Już?
— Tak jest.
— Nie czuję tego.
— Wiem.
Rozejrzała się dokoła.
— Ale jak się poruszamy?
— Nie wiem. Noys.
— Nie wiesz?
— Wiele spraw w Wieczności trudno zrozumieć.
Liczby na temporometrze maszerowały dalej. Poruszały się coraz szybciej, aż stały się niewyraźną smugą. Harlan łokciem przesunął przyspieszacz w górę. Zużycie energii mogło stanowić pewne zaskoczenie dla zakładów energetycznych, lecz wątpił w to. Nikt na niego nie czekał w Wieczności teraz, gdy wracał z Noys, a to stanowiło już dziewięć dziesiątych wygranej. Teraz trzeba ją było ulokować w bezpiecznym miejscu.
Harlan znowu spojrzał na dziewczynę.
— Wiecznościowcy nie wiedzą wszystkiego.
— Ale ja nie jestem Wiecznościowcem — mruknęła. — Wiem bardzo mało.
Puls Harlana przyśpieszył tempo. Jeszcze nie jest Wiecznościowcem? Lecz Finge powiedział…
Daj spokój — błagał samego siebie. — Daj spokój. Ona jest z tobą. Uśmiecha się do ciebie. Czegóż chcesz więcej?
A jednak odezwał się:
— Ty myślisz, że Wiecznościowiec żyje wiecznie?
— Owszem, wszyscy uważają, że stąd pochodzi ta nazwa. -Uśmiechnęła się do niego promiennie. — Ale tak nie jest, prawda?
— Więc ty tak nie uważasz?
— Od kiedy byłam trochę w Wieczności — przestałam. Ludzie nie wyglądali tam tak, jakby mieli żyć wiecznie. I są tam również starcy.
— A jednak powiedziałaś mi, że żyją wiecznie… wtedy w nocy. Przysunęła się bliżej, nadal się uśmiechając:
— Pomyślałam sobie: kto wie?
Nie mógł zapanować nad napięciem w swoim głosie:
— Jak Czasowiec zostaje Wiecznościowcem?
Jej uśmiech zniknął i albo to była wyobraźnia Harlana, albo rzeczywiście na jej policzkach pojawił się nikły rumieniec. Powiedziała:
— Czemu o to pytasz?
— Żeby się dowiedzieć.
— To głupie — rzekła. — Wolę o tym nie mówić. — Popatrzyła na swe piękne palce, zakończone paznokciami, które połyskiwały bezbarwnie w przyćmionym świetle szybu. Harlan pomyślał, właściwie bez związku, że na wieczornym przyjęciu przy lekkim ultrafiolecie w iluminacji ściennej, te paznokcie będą połyskiwały jasną zielenią albo intensywną purpurą, w zależności od kąta, pod jakim będzie trzymała dłonie. Dziewczyna tak sprytna jak Noys potrafi wydobyć z nich kilka odcieni, dając do zrozumienia, że barwy odbijają jej nastroje: niebieski — naiwność, jasnożółty — wesołość, fiolet — troskę, a szkarłat — namiętność.
Zapytał:
— Dlaczego mi się oddałaś?