Читаем Messier 13 полностью

— Nie wiem — rzucił krótko. — Dlatego tutaj nie siedzimy. Szczególnie intensywne działanie obserwuje się od siódmej do dziesiątej rano. Teraz to tylko słaba próbka…

— Działania uboczne nieznane — powtórzyłem, wstając. — Dlatego mnie tu posadziłeś? Na brak sił witalnych nigdy się przed tobą nie uskarżałem. Więc może chciałeś mnie tylko uczłowieczyć?…

Przyjrzał mi się badawczo, ale uspokoił go mój pogodny wyraz twarzy. Pewnie powinienem ich uprzedzać, kiedy żartuję. Jeśli zważyć, co o mnie myślą…

— Co jest dalej? — spytałem, wskazując wejście do kolejnych partii korytarza.

— Do końca hali to samo — odpowiedział. — Takie same salki… pokoje chorych. Jeśli to naturalnie szpital, a nie, na przykład, wylęgarnia drobiu… nie żartuję — zastrzegł się szybko widząc, że krzywię usta w uśmiechu. — To w końcu całkiem prawdopodobne. Drobiu chyba nie, ale na przykład kolonii bakterii… może produkowali tutaj jakieś szczepionki, może…

— Może przychodzili pomarzyć albo korzystali z tych pomieszczeń tak jak my z sauny. Rozumiem. Wiecie dużo, ale nie wszystko.

— Uhm… — mruknął. — Idziemy dalej? Potrząsnąłem przecząco głową.

— Nie — odpowiedziałem. — Za dobrze się czuję. Żal by mi było pozbywać się nastroju, w który wprawiły mnie te szybki — wskazałem oczyma sufit. — Zresztą muszę być jeszcze w jednym miejscu, a robi się późno — spojrzałem na zegarek.

Musiałem rzeczywiście. Godzinę temu Warda zawiadomił mnie drogą radiową, co odnotowałem nie bez pewnej satysfakcji, że rozpoczyna badanie nowej kondygnacji w starej, zapewne kultowej budowli, położonej wśród lasu, bliżej morza. Ponieważ przeleciałem już nad tym terenem — podobnie zresztą jak nad halą, w której teraz nabrałem dobrego humoru — a moje pelengi pozostały głuche, pozwoliłem mu zejść to piętro niżej. Mimo wszystko jednak powinienem tam zajrzeć. Jeśli im narzuciłem drakońskie rygory, to sam też powinienem być w porządku.

Zostawiłem Barcewa w pomieszczeniu, zajętym przez Lane, i skierowałem się ku wyjściu. W pewnej chwili musiałem uruchomić nadajnik i zażądać namiaru, żeby nie zabłądzić. Skręciłem chyba jeden raz za wcześnie. Naprawdę labirynt.

Wycięli las na przestrzeni kilometra kwadratowego. Teren był tutaj pofalowany, widocznie miasto wspinało się kiedyś tarasami, po których dziś pozostały tylko jakby pasy drzew osiągających różne wysokości.

Pośrodku sztucznej polany widniał olbrzymi wykop. Zostawiłem pojazd w bezpiecznej odległości i zbliżyłem się do krawędzi. W dół biegła kozia ścieżka, wpadająca metr pod moimi nogami między potężne głazy dawnych murów. Uczeni wryli się na głębokość kilkunastu metrów. Pomyśleć, że ta cała otaczająca mnie zielona pustka była przed wiekami tętniącym życiem miastem. A może nie miastem, tylko jakimś wielkim ośrodkiem kultowym? Jak na przykład w Egipcie rejon piramid?

Dno kotliny przecinały wielopoziomowe wykopy, różnej szerokości. Wzdłuż południowej ściany ciągnęły się w równych odstępach czarne wyloty szybów. Tam właśnie Warda odkrył wejście do jeszcze niższej kondygnacji. Odsłonięte już sale, przejścia, a także pozostałości wielkich, sklepionych hal o dachach, których podpór nie odnaleziono, tak jakby ich nigdy nie było, przyniosły archeologom, o czym wiedziałem, wiele cennych przedmiotów, dzieł sztuki, większych i mniejszych sprzętów, noszących ślady ręcznej obróbki oraz jakieś obrazy i malowidła. Nigdzie tylko nie było napisów. W ogóle językoznawców, jak Zamfi, Petty musiała nieco rozczarować. Odnosiło się wrażenie, że miejscowa cywilizacja w ogóle nie znała, a w każdym razie nie używała pisma.

Po mojej prawej ręce, głęboko w dole, wykop zamykał zachowany fragment murów największej budowli w tym rejonie. Z rysunku postrzępionych otworów okiennych wynikało, że nie mogła to być hala fabryczna ani też żadna twierdza. Wejścia z zachowanymi gdzieniegdzie wielkimi, ciosanymi portalami kierowały raczej myśli ku znanym nam starożytnym świątyniom. W dole pracowali ludzie. Pomyśleli nawet

0 swojej wygodzie. W osłoniętym ze wszystkich stron terenie musiało im być duszno, po raz pierwszy ujrzałem tu czynną aparaturę klimatyzacyjną i tłoczące powietrze chłodziarki. Dostrzegłem nawet kilka nadmuchiwanych foteli, sporządzonych z cienkiego, przezroczystego plastyku. W jednym z nich siedział Offian i trzymając na kolanach potężną bryłę kamienia tłumaczył coś stojącej przed nim Sawie. Na prawo od nich Warda, głęboko pochylony do przodu, nakłuwał grunt seriami laserowej sondy sejsmicznej. Od czasu do czasu prostował plecy i dawał jakieś znaki stojącej na najniższym poziomie Arice, która posługując się zaimprowizowanym pulpitem łączności korygowała wtedy pracę dwóch niewielkich automatycznych koparek.

Zszedłem, a raczej zbiegłem w dół, minąłem Offiana, który odprowadził mnie stroskanym spojrzeniem jasnoniebieskich oczu, ledwie widocznych spoza niezmiernie bujnych, siwych, krzaczastych brwi, uśmiechnąłem się do Sawy, która szybko odwróciła głowę, i szedłem dalej kierując się w stronę Wardy. Kiedy byłem już blisko, nie oglądając się wyciągnął w moją stronę rękę i zawołał:

Перейти на страницу:

Похожие книги

Аччелерандо
Аччелерандо

Сингулярность. Эпоха постгуманизма. Искусственный интеллект превысил возможности человеческого разума. Люди фактически обрели бессмертие, но одновременно биотехнологический прогресс поставил их на грань вымирания. Наноботы копируют себя и развиваются по собственной воле, а контакт с внеземной жизнью неизбежен. Само понятие личности теперь получает совершенно новое значение. В таком мире пытаются выжить разные поколения одного семейного клана. Его основатель когда-то натолкнулся на странный сигнал из далекого космоса и тем самым перевернул всю историю Земли. Его потомки пытаются остановить уничтожение человеческой цивилизации. Ведь что-то разрушает планеты Солнечной системы. Сущность, которая находится за пределами нашего разума и не видит смысла в существовании биологической жизни, какую бы форму та ни приняла.

Чарлз Стросс

Научная Фантастика