Zatrzymałem się i ponownie, metr po metrze, systematycznie zbadałem ściany światłem mojego reflektora.
Sufit był prosty i gładki, tylko w jego środkowej części widniała niewielka konstrukcja, złożona ze splątanych przewodów, przegrodzonych czarnymi skrzynkami, przy których umieszczono jakieś zaciski. Górna część ścian także była ogołocona z jakichkolwiek urządzeń, chociaż tu i ówdzie dały się zauważyć wystające prostopadle pręty przypominające szyny, które kiedyś mogły podtrzymywać ekrany lub inne aparaty. Teraz nie pozostało po nich śladu.
Skończyłem lustrację górnych partii kabiny, po czym przeniosłem światło na podłogę. Początkowo biegłem nim nadal dookoła, trzymając się ścian, pod którymi stały jakieś podłużne, metalowe skrzynie z niezliczoną ilością identycznie wyglądających palczastych wypustek. Pomieszczenie było bardzo obszerne. Było zbyt obszerne, jak na kształt całej konstrukcji, kiedy patrzyłem na nią z pokładu mojej sondy. Dopiero jednak, kiedy trafiłem światłem na łukowaty wykusz w najbliższej ścianie, zdałem sobie sprawę, że cały pojazd obcych składa się z tego jednego jedynego pomieszczenia, a przedsionek, do którego wpłynąłem, był tylko jego ogrodzoną częścią.
Wtedy skierowałem reflektor na środek kabiny. W mroku błysnął lustrzany refleks i zobaczyłem coś, co w pierwszym odruchu zmusiło mnie do natychmiastowego wyłączenia światła. Zmieniłem pozycję, zdjąłem reflektor i, na wszelki wypadek trzymając go w wyciągniętej ręce jak najdalej od głowy, zapaliłem ponownie.
Dokładnie pośrodku kabiny stał kolisty pulpit, przypominający kontuar letniego baru. Do jego wnętrza wiodła jedna wąska przerwa, nie tak wąska jednak, żeby nie mógł przez nią przejść człowiek. Ale to nie człowiek tamtędy przechodził.
W centrum wolnej przestrzeni, otoczonej kontuarem, który był zapewne sterowniczym pulpitem, wyrastał z podłogi jakiś przedmiot, rozwarty na kształt kielicha kwiatu. Wyglądał jak wyrzeźbiony z gigantycznego kryształu, był jednak miękki i elastyczny. Był miękki, ponieważ widziałem wyraźnie, jak jego krawędzie uginają się pod ciężarem czegoś, co spoczywało wewnątrz owego kielicha jak w fotelu. Nieruchoma postać… nie, nie automat. Chyba że sporządzony dla żartu na podobieństwo jakiejś groteskowej małpy.
To coś kiedyś musiało być żywe. Łagodne zarysy tułowia i kończyn, otwarte, nieruchome oczy, charakterystyczny bezwład całej postaci nie pozostawiały jakichkolwiek wątpliwości. Zwierzę doświadczalne? Za pulpitem sterowniczym? Ostatecznie i na Ziemi spotyka się tresowane zwierzęta. Gdzieś w kosmosie mogą istnieć przedstawiciele fauny zdolni do przyswojenia sobie czegoś więcej niż aportowanie i żonglowanie piłkami. Tylko że…
Odczekałem chwilę i zbliżyłem się ostrożnie. Tak, życie uciekło z tego stworzenia dawno i na zawsze. Jak dawno, tego naturalnie nie mogłem nawet próbować dociec. W próżni śmierć także wymyka się rygorom czasu…