Powiedziałem mu, że mam wielką ochotę go trzepnąć, ale nie zrobię tego, bo przyrzekłem mojej mamie, że będę grzeczny. To się, widać, spodobało Ananiaszowi, bo powiedział, że możemy się już bawić. Zaczął wyciągać stosy książek: geografię, przyrodę, arytmetykę, i zaproponował, żebyśmy sobie poczytali i dla rozrywki rozwiązywali zadania. Powiedział, że ma fajne zadania o kurkach, z których leje się woda do nie zatkanej wanny, ta woda napełnia wannę i ucieka z niej w tym samym czasie. To był dobry pomysł, więc zapytałem Ananiasza, czy mogę zobaczyć wannę i że możemy się tak pobawić. Ananiasz spojrzał na mnie, zdjął
okulary, przetarł je, pomyślał chwilę, a potem powiedział, żeby iść za nim.
W łazience była duża wanna; powiedziałem Ananiaszowi, że moglibyśmy nalać do niej wody i puszczać okręty. Ananiasz powiedział, że mu to nigdy nie przyszło do głowy, ale że to wcale niezły pomysł. Wanna napełniła się bardzo szybko aż po brzegi, ale co prawda, tośmy ją zatkali. Ananiasz był bardzo zakłopotany, bo okazało się, że nie ma okrętów.
Wytłumaczył mi, że ma bardzo mało zabawek, że dostaje głównie książki. Na szczęście umiem robić okręty z papieru, więc wzięliśmy kartki z książki od arytmetyki. Oczywiście staraliśmy się uważnie wyrywać kartki, żeby Ananiasz mógł je potem znowu powklejać, bo to bardzo brzydko robić krzywdę książkom, drzewom albo zwierzętom.
Bawiliśmy się pysznie. Ananiasz włożył rękę do wody i robił fale. Szkoda tylko, że nie zawinął rękawa koszuli i że nie zdjął zegarka, co go dostał za ostatnie wypracowanie z historii, w którym był najlepszy; zegarek teraz stanął na godzinie czwartej minut dwadzieścia i już się nie ruszał. Minęło trochę czasu, nawet nie wiem ile, przez ten zegarek, co przestał
chodzić, i znudziła się nam ta zabawa, a poza tym wszędzie było pełno wody i nie chcieliśmy robić za wiele bałaganu, tym bardziej że na podłodze było już pełno błota i sandałki Ananiasza nie błyszczały tak jak przedtem.
Poszliśmy z powrotem do pokoju Ananiasza i Ananiasz pokazał mi globus. To jest taka duża metalowa kula, na której namalowano morza i lądy. Ananiasz wytłumaczył mi, że z globusa można się uczyć geografii, i pokazał, gdzie znajdują się różne kraje. Wiedziałem to, bo w szkole jest taki sam globus i pani pokazywała nam, jak to z tym jest. Ananiasz powiedział, że można odkręcić globus i że wtedy wygląda jak duża piłka. Zdaje się, że to był
mój pomysł, żeby się bawić globusem, ale ten pomysł nie był wcale taki dobry.
Rzucaliśmy globus do siebie, ale Ananiasz zdjął okulary, żeby się nie połamały, a on bez okularów źle widzi i nie złapał globusa, który uderzył Australią w lustro i lustro się stłukło. Ananiasz włożył okulary, żeby zobaczyć, co się stało, i porządnie się zmartwił.
Odstawiliśmy globus na miejsce i postanowiliśmy uważać, bo nasze mamy mogłyby być z nas nie bardzo zadowolone.
Zastanawialiśmy się, w co się bawić, i Ananiasz powiedział, że jego tata kupił mu taką grę, z której można nauczyć się chemii. Pokazał mi ją: była fajna. Duże pudło pełne probówek, śmiesznych okrągłych buteleczek, flakoników z czymś w różnych kolorach; był
tam także palnik spirytusowy. Ananiasz powiedział mi, że z tym wszystkim można robić bardzo pouczające doświadczenia.
Ananiasz zabrał się do mieszania różnych proszków i płynów w probówkach: te mieszanki zmieniały kolory, robiły się czerwone albo niebieskie, a od czasu do czasu pokazywał się biały dymek. To było okropnie pouczające! Powiedziałem Ananiaszowi, że powinniśmy zrobić jakieś inne doświadczenie, jeszcze bardziej pouczające, i Ananiasz zgodził się ze mną. Wzięliśmy największą butelkę, napełniliśmy ją wszystkimi proszkami i wszystkimi płynami, a potem wzięliśmy palnik spirytusowy i zaczęliśmy podgrzewać butelkę.
Z początku szło nam nieźle: zrobiła się piana i szedł z tego bardzo czarny dym. Szkoda tylko, że dym brzydko pachniał i brudził wszystko naokoło. Ale musieliśmy przerwać doświadczenie, bo nagle butelkę rozerwało.
Ananiasz zaczął krzyczeć, że nic nie widzi, ale na szczęście nie widział tylko dlatego, że szkła w jego okularach były całkiem czarne. Ananiasz wycierał je, a ja otworzyłem okno, bo zaczęliśmy kaszlać przez ten dym. Piana na dywanie śmiesznie bulgotała, jak woda, kiedy się gotuje, i ściany były całkiem czarne, no i my też nie byliśmy bardzo czyści.
A potem weszła mama Ananiasza. Przez króciutką chwilę nic nie mówiła, tylko otworzyła szeroko oczy i usta. Ale potem zaczęła krzyczeć, zdjęła Ananiaszowi okulary i trzepnęła go, a w końcu wzięła nas za ręce i zaprowadziła do łazienki, żeby nas umyć. Kiedy zobaczyła łazienkę, nie była zbyt zadowolona.
Ananiasz pilnował swoich okularów, żeby ciągle były na nosie, bo wcale nie chciał