- Więc co będzie z moją bułką? - zapytał Alcest. - Jem już trzecią bułkę, pauza się kończy, a ja nie mam czwartej bułki - uprzedzam pana!
Pan Bordenave już miał mu coś odpowiedzieć, ale nie mógł, i to wielka szkoda, bo wyglądało na to, że to, co powie Alcestowi, będzie bardzo interesujące. Nie mógł
odpowiedzieć, bo Ananiasz leżał na ziemi i okropnie krzyczał.
- Co znowu? - zapytał pan Bordenave.
- To Gotfryd! Pchnął mnie! Moje okulary! Umieram! - powiedział Ananiasz.
Mówił jak na filmie, który niedawno widziałem - byli tam ludzie w łodzi podwodnej i ta łódź nie mogła wypłynąć, i ludzie się uratowali, ale łódź przepadła.
- Ależ nie, proszę pana, to wcale nie Gotfryd, Ananiasz sam upadł, on się stale przewraca - powiedział Euzebiusz.
- Czego się wtrącasz? - zapytał Gotfryd. - Nikt się ciebie nie pyta. Ja go pchnąłem, no i co z tego?
Pan Bordenare zaczął krzyczeć, żeby Euzebiusz wrócił do kąta i żeby Gotfryd też stanął w kącie. Potem podniósł Ananiasza, któremu leciała krew z nosa i który płakał, i zaprowadził go do gabinetu lekarskiego, a za nim leciał Alcest i nudził go o bułkę z dżemem.
My, reszta, postanowiliśmy zagrać w futbol. Ale starszaki grali już w futbol, a ze starszakami nie zawsze można się dogadać i często się bijemy. Więc i tym razem, ponieważ na jednym podwórzu były dwie piłki i dwie partie, które ciągle się mieszały, nie obeszło się bez bijatyki.
- Zostaw tę piłkę, głupi smarkaczu - powiedział jeden starszak do Rufusa. - To nasza piłka!
- Nieprawda! - krzyknął Rufus i to prawda, że to nie była prawda, ale starszak strzelił
gola piłką małych i trzepnął Rufusa, a Rufus kopnął w nogę starszaka.
Nasze bijatyki ze starszakami zawsze są takie: oni nas biją, a my kopiemy ich w nogi.
No więc biliśmy się na całego i był straszny rwetes. Ale mimo tego rwetesu usłyszeliśmy krzyk pana Bordenave, który wracał z lekarskiego gabinetu z Ananiaszem i Alcestem.
- Niech pan spojrzy - powiedział Ananiasz - oni już nie stoją w kącie!
Pan Bordenave miał minę bardzo zagniewaną i zaczął biec w naszą stronę, ale nie dobiegł, bo poślizgnął się na bułce z dżemem Alcesta i upadł.
- Brawo! - powiedział Alcest. - Pięknie się pan spisał! Niech pan tak dalej depcze po moich bułkach z dżemem.
Pan Bordenave wstał, otrzepał spodnie i pobrudził sobie całą rękę dżemem, a my zaczęliśmy się znowu bić. To była strasznie fajna pauza, ale pan Bordenave spojrzał na zegarek i kulejąc poszedł dzwonić na lekcję.
Kiedyśmy się ustawili w szeregu, nadszedł Rosół. Rosół to drugi wychowawca, którego tak nazywamy, bo on zawsze mówi: „Spójrz mi w oczy”, a ponieważ na rosole są oka, nazywamy go Rosołem. To starszaki tak wymyśliły.
- No i co, mój kochany Bordenave - powiedział Rosół. - Jak poszło, nie najgorzej?
- Tak jak zwykle - odpowiedział pan Bordenave. - Cóż chcesz, modlę się co dzień, żeby padało, a kiedy wstaję rano i widzę, że nie pada - jestem zrozpaczony!
Nie, naprawdę nie rozumiem pana Bordenave, kiedy mówi, że nie lubi słońca!
UCIEKAM Z DOMU
Uciekłem z domu! Bawiłem się w salonie i byłem bardzo grzeczny, a potem tylko dlatego, że wylałem butelkę atramentu na nowy dywan, przyszła mama i skrzyczała mnie.
Więc rozbeczałem się i powiedziałem, że sobie pójdę i dopiero będzie im smutno, a mama powiedziała:
- Z tego wszystkiego zrobiło się późno, muszę iść po sprawunki.
I wyszła.
Poszedłem do mego pokoju, żeby zabrać to, co mi będzie potrzebne do ucieczki.
Wziąłem moją teczkę, włożyłem do niej czerwony samochodzik, który dostałem od cioci Eulalii, lokomotywę z malutkiego nakręcanego pociągu z wagonem towarowym (to jedyny wagon, co mi został, bo inne się połamały), kawałek czekolady, której nie dojadłem na podwieczorek, wziąłem też skarbonkę - nigdy nie wiadomo, mogę potrzebować pieniędzy - i wyszedłem z domu.
Na szczęście mamy nie było, bo na pewno nie pozwoliłaby mi uciekać z domu. Na ulicy zacząłem biec. Mamie i tacie będzie bardzo przykro; wrócę kiedyś, kiedy będą już bardzo starzy, tacy jak babcia, i będę bogaty, będę miał olbrzymi samolot, olbrzymi samochód i własny dywan, na który będę mógł wylewać atrament, i mama i tata będą bardzo zadowoleni, że jestem znowu z nimi.
Biegnąc tak, znalazłem się przed domem Alcesta. Alcest to ten mój kolega, co jest bardzo gruby i ciągle je, zdaje się, że już wam o nim mówiłem. Alcest siedział przed domem i jadł piernik.
- Gdzie idziesz? - zapytał mnie Alcest i ugryzł duży kęs piernika.
Wytłumaczyłem mu, że uciekłem z domu, i zapytałem, czy nie poszedłby ze mną.
- Kiedy wrócimy za wiele, wiele lat - powiedziałem - będziemy bardzo bogaci, będziemy mieli samoloty i samochody, a jak nasze mamy i tatusiowie nas zobaczą, to tak się ucieszą, że już nigdy nie będą na nas krzyczeć.
Ale Alcest nie miał ochoty uciekać.
- Zwariowałeś - powiedział do mnie. - Moja mama robi na dziś wieczór bigos ze słoniną i z kiełbasą, no to ja nie mogę iść.