Byliśmy już zmęczeni tym chodzeniem i Alcest zaproponował, żebyśmy poszli na pusty plac, gdzie nikt nie przychodzi i gdzie można usiąść na ziemi. Ten plac jest fajny i zaczęliśmy ciskać kamieniami w puszki od konserw. Kiedy nam się to znudziło, usiedliśmy na ziemi i Alcest wyciągnął swoją ostatnią kanapkę z wędliną.
- Teraz na pewno chłopaki rozwiązują zadania - powiedział.
- Nie - powiedziałem - teraz już jest chyba pauza.
- Phi! Czy uważasz, że pauza to takie zabawne? - zapytał Alcest.
- Też coś! - odpowiedziałem i zacząłem płakać, bo w końcu, naprawdę, to wcale nie było takie śmieszne siedzieć tu tylko we dwóch; nic nie można robić, trzeba się ukrywać i ja miałem rację, że chciałem iść do szkoły, nawet na arytmetykę, i gdybym nie spotkał Alcesta, byłbym teraz na pauzie i grałbym w kulki i w policjantów i złodziei, a ja jestem cholernie mocny w grze w kulki.
- Czego się tak mażesz? - zapytał Alcest.
- Przez ciebie nie bawię się teraz w policjantów i złodziei - powiedziałem mu.
To się nie podobało Alcestowi.
- Wcale cię nie prosiłem, żebyś szedł ze mną - powiedział - a poza tym, gdybyś powiedział „nie”, poszedłbym do szkoły. To wszystko przez ciebie!
- Ach tak? - zapytałem Alcesta, tak jak mój tata pana Bledurt, naszego sąsiada, który lubi przekomarzać się z tatą.
- Właśnie tak - odpowiedział Alcest, tak jak pan Bledurt odpowiada tacie, i pobiliśmy się.
Kiedy skończyliśmy się bić, zaczął padać deszcz, więc wzięliśmy nogi za pas, bo na placu nie ma gdzie się schować, a moja mama nie lubi, jak moknę na deszczu, a ja prawie nigdy nie jestem nieposłuszny.
Alcest i ja stanęliśmy pod daszkiem przy wystawie zegarmistrza. Lał okropny deszcz i nikogo nie było na ulicy, tylko my, i to wcale nie było zabawne. Staliśmy tak i czekaliśmy, aż przyjdzie pora, kiedy się wraca ze szkoły.
Kiedy przyszedłem do domu, mama powiedziała, że jestem bardzo blady, że wyglądam na zmęczonego i jeżeli chcę, mogę jutro nie iść do szkoły, ale ja powiedziałem, że pójdę, i mama była bardzo zdziwiona.
No bo jutro w szkole, jak opowiemy, Alcest i ja, jakeśmy się fajnie bawili, chłopaki będą nam okropnie zazdrościć!
IDĘ Z WIZYTĄ DO ANANIASZA
Chciałem iść pobawić się z kolegami, ale mama powiedziała, że nie, że nie ma mowy, że ci chłopcy, do których chodzę, nie podobają się jej, że kiedy jesteśmy razem, broimy bez przerwy, i że jestem zaproszony na podwieczorek do Ananiasza, a Ananiasz jest bardzo grzeczny, dobrze ułożony i dobrze by było, gdybym brał z niego przykład. Wcale nie miałem ochoty iść na podwieczorek do Ananiasza ani brać z niego przykładu. Ananiasz jest pierwszym uczniem i pieszczoszkiem pani nauczycielki; on nie jest za dobry kumpel, ale go nie bijemy, bo nosi okulary.
Wolałbym iść na basen z Alcestem, Gotfrydem, Euzebiuszem i innymi kolegami, ale nawet nie próbowałem prosić - mama miała poważną minę. Ja zresztą zawsze słucham się mamy, a szczególnie, kiedy ma taką minę.
Mama kazała mi się wykąpać, uczesać, włożyć niebieskie marynarskie ubranko, to, które ma zaprasowane kanty, białą jedwabną koszulę i krawat w groszki. Byłem ubrany jak na ślub mojej kuzynki Elwiry, wtedy kiedy się tak rozchorowałem po przyjęciu.
- Nie rób takiej ponurej miny - powiedziała mama. - Zobaczysz, jak ci będzie przyjemnie u Ananiasza - no i wyszliśmy z domu; bałem się tylko, że spotkam kolegów: ale by się śmieli, gdyby mnie zobaczyli tak ubranego!
Drzwi otworzyła mama Ananiasza.
- Jaki on milutki - powiedziała, pocałowała mnie i zawołała: - Ananiasz! Szybko!
Przyszedł twój przyjaciel, Mikołajek!
Ananiasz przyszedł, tak samo śmiesznie ubrany: miał aksamitne spodenki, białe skarpetki i jakieś dziwne czarne sandałki, bardzo błyszczące. Wyglądaliśmy jak dwa pajace.
Ananiasz nie wydawał się zbyt zadowolony, że przyszedłem, podał mi rękę, taką miękką, jak żaba.
- Zostawiam go - powiedziała moja mama. - Mam nadzieję, że będzie grzeczny.
Przyjdę po niego o szóstej.
Mama Ananiasza powiedziała, że jest pewna, że się będziemy dobrze bawili i że ja będę bardzo grzeczny. Mama popatrzyła na mnie, jakby trochę niespokojna, i wyszła.
Podwieczorek był pyszny: była czekolada, ciastka, biszkopty, i nie trzymaliśmy łokci na stole. Potem mama Ananiasza powiedziała, żebyśmy poszli do pokoju Ananiasza i żebyśmy się grzecznie bawili.
Kiedyśmy weszli do tego pokoju, Ananiasz od razu mi powiedział, żebym go nie bił, bo on ma okulary, że będzie krzyczał i że jego mama każe mnie wsadzić do więzienia.