Wreszcie ustawiliśmy się. Ja siedziałem na ziemi obok Alcesta. Alcest to mój kolega, który jest bardzo gruby i który ciągle je. Właśnie zajadał bułkę z dżemem i fotograf powiedział, żeby przestał jeść, ale Alcest odpowiedział, że on się musi odżywiać.
- Zostaw tę bułkę! - krzyknęła pani, która siedziała tuż za Alcestem. Alcest tak się przestraszył, że bułka wysunęła mu się z ręki na koszulę.
- No i świetnie - powiedział Alcest próbując zebrać dżem bułką.
Pani powiedziała, że nie pozostaje nam nic innego, jak tylko posłać Alcesta do ostatniego rzędu, żeby nie było widać plamy na koszuli.
- Euzebiuszu - powiedziała pani - ustąp miejsca twemu koledze.
- To nie jest mój kolega - odpowiedział Euzebiusz - i nie ustąpię mu miejsca; niech stanie tyłem, żeby nie było widać jego plamy i jego tłustej gęby.
Panią to zgniewało i kazała za karę Euzebiuszowi odmieniać zdanie: „Nie powinienem odmawiać miejsca koledze, który zabrudził koszulę bułką z dżemem”. Euzebiusz nic nie powiedział - zszedł ze skrzynki i stanął w drugim rzędzie, a Alcest poszedł do ostatniego.
Zrobił się mały rozgardiasz, zwłaszcza wtedy, kiedy Euzebiusz, przechodząc koło Alcesta, dał
mu pięścią w nos. Alcest chciał go kopnąć w kostkę, ale Euzebiusz się uchylił (on jest bardzo zwinny) i kopa dostał Ananiasz, na szczęście tam, gdzie nie nosi okularów. Mimo to Ananiasz zaczął płakać i krzyczeć, że nic nie widzi, że nikt go nie lubi i że chce umrzeć. Pani go pocieszała, wytarła mu nos, przygładziła włosy i ukarała Alcesta. Miał napisać sto razy: „Nie powinienem bić kolegi, który mnie nie zaczepia i który nosi okulary”.
[Od góry, od lewej: Martin (poruszył się), Poulot, Dubeda, Coussignon. Rufus, Aldebert, Euzebiusz.
Champignac, Lefevre, Toussaint, Charlier, Sarigaut.
W środku: Paul Bojojof, Jacques Bojojof, Marquou, Lafontan, Lebrun. Dubos, Delmont. de Rintagnes, Martincau. Gotfryd. Mcspoulet, Falot, Lafageon.
Siedzą: Rignon, Guyot, Hannibal, Croutsef. Berges, nasza Pani, Ananiasz, Mikołaj, Faribol. Grosini, Gonzales, Pichenet, Alcest i Mouchevin (którego potem wydalono).]
- Dobrze ci tak - powiedział Ananiasz, a pani kazała mu też napisać kilka linijek.
Ananiasz był tak zdziwiony, że zapomniał płakać. Pani zaczęła wszystkim rozdzielać kary -
wszyscy dostaliśmy do napisania kilka linijek i w końcu pani powiedziała:
- A teraz może wreszcie uspokoicie się. Jeżeli będziecie bardzo grzeczni, daruję wam wszystkie kary. Ustawcie się ładnie, uśmiechnijcie się, a pan zrobi nam piękne zdjęcie.
Posłuchaliśmy, bo nie chcieliśmy robić przykrości naszej pani. Wszyscy się ustawili i uśmiechnęli.
Ale i tak nic nie wyszło wtedy z tej fotografii, która miała być najmilszą pamiątką na całe życie, bo zobaczyliśmy, że nie ma fotografa. Nic nie powiedział, tylko sobie poszedł.
ZABAWA W KOWBOJÓW
Któregoś popołudnia zaprosiłem do siebie kolegów, żeby pobawić się w kowbojów.
Wszyscy przynieśli rozmaite swoje skarby. Rufus dostał od swego taty, który jest policjantem, policyjną czapkę, kajdanki, rewolwer, białą pałkę i gwizdek; Euzebiusz miał
stary harcerski kapelusz swojego starszego brata, pas z drewnianymi nabojami i dwa futerały, w których były ogromne rewolwery z rękojeściami, wykładanymi taką masą, jak na puderniczce, którą tata kupił mamie, kiedy się posprzeczali przez przypaloną pieczeń, a mama powiedziała, że się przypaliła, bo tata się spóźnił na obiad. Alcest był przebrany za Indianina, miał drewniany topór i pióropusz - wyglądał jak tłusty kurak; Gotfryd który lubi się przebierać i który ma bardzo bogatego tatę - tata kupuje Gotfrydowi wszystko, co tylko Gotfryd chce - był ubrany zupełnie jak kowboj: w spodnie z frędzlami, skórzaną kamizelkę, kraciastą koszulę, duży kapelusz; miał rewolwer na kapiszony i wspaniałe ostrogi. Ja miałem czarną maskę, którą dostałem na tłusty czwartek, strzelbę na strzały i czerwoną chustkę na szyi (stary szalik mamy).
Wyglądaliśmy fajnie!
Bawiliśmy się w ogrodzie i mama powiedziała, że zawoła nas na podwieczorek.
- No więc - powiedziałem - ja jestem dzielny Joe i mam białego konia, a wy jesteście bandyci, ale na końcu ja zwyciężam.
Ale koledzy się nie zgodzili; z tym właśnie największy kłopot, że jak się człowiek bawi sam, to jest nudno, a jak są inni, to się ciągle sprzeczają.
- A dlaczego ja nie mam być dzielnym Joe - zawołał Euzebiusz - i dlaczego ja nie mam mieć białego konia?
- Z taką gębą, jak twoja, nie możesz być dzielnym Joe - powiedział Alcest.
- Te, Indianin, zamknij się albo cię kopnę w kuper - powiedział Euzebiusz.
On jest bardzo silny i lubi dawać pięścią w nos, ale żeby w kuper, to mnie zdziwiło, chociaż rzeczywiście Alcest wyglądał jak tłusty kurak.
- W każdym razie, żebyście wiedzieli, że to ja będę szeryfem - powiedział Rufus.
- Szeryfem! - krzyknął Gotfryd. - Gdzieś ty widział szeryfa w takiej czapce? To śmiechu warte!
To się nie spodobało Rufusowi, który ma tatę policjanta.