ale jej duchy nie za bardzo mogły pomóc, gdy chodziło o szpiegowanie. Na dobrą sprawę nie
potrafify nawet sprawdzić, o czym rozmawiają ludzie kilka pięter niżej. W tym zamku
bardziej przydałaby się Lea, a nie Dag, i dziewczyna, którą czasem nachodziła ochota na
iskanie się zębami.
Mimo wszystko z każdym dniem miały coraz gorsze przeczucia. Coś było bardzo nie w
porządku. Cywras-der-Maleg ani nikt z jego rodziny – do cholery, nikt w całym zamku –
nawet się nie zająknął o tym, że w górach giną ludzie. Jakby ta sprawa nie istniała. I nikt nie
mruknął nawet słowa o tym, że Verdanno wykonali jakiś ruch. A przecież jeśli Wozacy
podjęli wędrówkę przez góry, hrabia musiał o tym wiedzieć. Nie przydzielono im też
strażników i – co było już naprawdę dziwne – od jakiegoś czasu przestano podsłuchiwać.
Przynajmniej tak twierdziła Daghena, a do sprawdzania takich rzeczy jej talenty nadawały się
wyśmienicie.
Więc teraz Kailean stała na korytarzu i wpatrywała się w ciemność, w której powoli
rozpoznawała szarości jako drzwi, obrazy, wiszącą na ścianach broń, zejście po schodach.
Jedynym dobrym elementem przedłużającej się wizyty było to, że dość dobrze poznała
mieszkalną część zamku, istniała zatem szansa, że nie zgubi się całkowicie. Zresztą kiedy
towarzyszył jej Berdeth, nie musiała się obawiać. Potrafiłaby wrócić do komnat, kierując się
tylko węchem.
W ten sposób pomagała sobie również teraz, szukając dokumentów. Papierów,
pergaminów albo chociaż woskowych tabliczek. Jedynym miejscem w zamku, gdzie widziała
coś takiego, była osobista komnata hrabiego, wypełniona księgami. Jeśli der-Maleg był takim
formalistą, za jakiego go uważała, to notował w tych księgach wszystko, łącznie z każdym
bąkiem wypuszczonym przez najmniejszą owcę. Musiały się tam zatem pojawić także
informacje o morderstwach, zniknięciach, podejrzanych osobnikach, niezwykłych
wydarzeniach. Cokolwiek, co pozwoliłoby im udowodnić, przede wszystkim sobie, że nie
spędziły tu czasu na darmo. Że nie zawiodły Szczurzej Nory, Besary i Laskolnyka.
Kailean wprost na koszulę nocną narzuciła ciemną sukienkę, bo tak mogłaby się ubrać
służąca, którą księżniczka wysłała do spiżarni po wino. Oczywiście to wyjaśnienie
zadziałałoby, tylko gdyby spotkała kogoś na korytarzu. Natomiast co powie, jeśli ktoś
przyłapie ją w komnacie hrabiego... Lepiej, żeby do tego nie doszło.
Dla ludzkich uszu zamek był bardzo cichy. Żadnych kroków, szeptów, skrzypnięć drzwi.
Wszyscy grzecznie spali w łóżkach, tylko na murach kilku strażników przechadzało się
rytmicznym krokiem. To jednak wiedziała dzięki zmysłom wyczulonym przez Berdetha.
Komnatę, w której hrabia trzymał księgi, znalazła bez problemu. Drzwi nie były
zamknięte, co właściwie jej nie zdziwiło. Kto miałby czas i ochotę, by grzebać się w opasłych
tomiszczach, zawierających na swoich kartach, ile owiec i kóz hodują w danej wiosce?
Szczerze mówiąc, ona też nie miała czasu, by robić to na miejscu. Plan zakładał, że znajdzie
jedną dwie księgi odnoszące się do ostatnich lat i wróci z nimi do Dagheny. To było mniej
niebezpieczne niż spędzenie połowy nocy tam, gdzie nie miała prawa przebywać.
Weszła i oparła się plecami o drzwi. Komnata pachniała kurzem, atramentem, starym
papierem, winem i męskim potem. Widocznie hrabia mocno się irytował w czasie pracy.
Pamiętała, którą półkę jej wskazał jako tę wypełnioną aktualnymi księgami. Oczywiście nie
było mowy, by zabrała wszystkie, ale na szczęście mogła odczytać napisy na grzbietach –
„Stada z północnych i zachodnich hal”, „Strzyże owiec”, „Wyrąb, składowanie i sprzedaż
drzew”, „Drogi – cesarskie i nasze”, „Opłaty z dzierżaw”. Cywras-der-Maleg był naprawdę
skrupulatny.
Księgę, która ją najbardziej zainteresowała, znalazła pośrodku regału. Tytuł „Siła żywa –
dzierżawcy, pasterze, kupcy, rzemieślnicy, zbrojni” raczej nie pozostawiał wątpliwości, jak
cenni byli dla hrabiego ludzie. Podobno w dalekich, południowych krainach, gdzie
handlowano niewolnikami, niektórzy określali ich mianem „mówiących zwierząt”. Hrabia ze
swoją „siłą żywą” wskazywał, że nieobcy mu był ten sposób myślenia.
Wróciła z księgą do komnaty „księżniczki”.
Daghena ustawiła na stoliku kilka świec i wskazała jej miejsce.
– Siadaj i czytaj. Ja kiepsko sobie radzę z meekhańskim.
– Oczywiście, wasza wysokość.
Kailean dygnęła, próbując żartem rozładować napięcie. Dopiero gdy zamknęły się za nią
drzwi, poczuła suchość w ustach i jak bardzo trzęsą jej się dłonie. Jednak nie była stworzona
do tej roboty.
Księga była gruba na co najmniej pięć cali, obłożona okutymi brązem drewnianymi
okładkami, ze skórzanym grzbietem. Widocznie hrabiemu zależało, by przetrwała przez
kolejne pokolenia, choć po co jego prapraprawnukom wiedza o tym, kto umarł w jakiejś