poczuł ciężki, metaliczny posmak w ustach, zakręciło mu się w głowie. A wtedy – w miarę
jak szron znikał – ściany zaczęły ciemnieć, lodowe sople kruszyły się i łamały, woda ściekała,
i nagle, z głuchym stęknięciem, na pozornie gładkich powierzchniach pojawiły się pęknięcia.
Chwila, dwie, i potężne odłamki oddzieliły się od skały i runęły, niemal całkowicie
zamykając przejście.
Czarownik pokiwał głową z zadowoleniem. Machnął ręką, woda zaczęła wpełzać na te
głazy, szukać szczelin, wsiąkać w nie... Klaśnięcie i lodowe kwiaty porosły wszystko wokół,
a głazy wydały z siebie dźwięk, jakby uderzył w nie olbrzymi młot. Najbliższy po prostu
rozpadł się na kawałki, ukazując wnętrze poprzerastane lodem.
Has obejrzał się, tym razem bez uśmiechu.
– Będziemy pracować wiele godzin i potrzebuję pełnego skupienia. Lepiej, żebym nie
musiał uważać na to, co mam za plecami. Damy sobie radę sami. – Wskazał na zbliżające się
wozy.
I tak to trwało. Do końca dnia Verdanno wgryźli się na prawie sto jardów w głąb skały.
Czarownicy kruszyli kamień wodą i lodem lub – o czym świadczyły buchające czasem ze
szczeliny kłęby pary – ogniem i wodą, a wozy wjeżdżały coraz dalej i wyłaniały się
wypełnione urobkiem tak, że osie niemal łamały się pod ciężarem. Obok szczeliny rosło
usypisko kamieni.
A na hali rósł obóz. Przez pół dnia przybyło kolejne tysiąc wozów oraz kilka sporych
tabunów koni. Dominowały wśród nich te długonogie zwierzęta, którymi And’ewers
pochwalił się przy rydwanie. Najbliżej szczeliny ustawiano wozy bojowe, szerokie, wysokie,
niektóre z czymś w rodzaju małej wieży łuczniczej, czyli podwyższenia zwieńczonego
blankami, wyrastającego kilka stóp ponad resztę. Rozstawiono dziesiątki wiklinowych tarcz,
które w szybkim tempie obrosły setkami strzał i dzirytów. Grupy wojowników, podzielone na
wyraźne oddziały, przesuwały się po całej hali, oddając ostatnim ćwiczeniom. Sprawdzano
wyposażanie, czyszczono pancerze, oliwiono broń.
Verdanno szykowali się do wojny.
Rozdział 8
Ciemność wcale nie była tak jednorodna, jak to by się mogło wydawać. Różne odcienie
szarości malowały w niej tunele, przejścia, wyznaczały miejsca, w których należy skręcić lub
gdzie należy się zatrzymać. Kailean pierwszy raz o tej porze opuściła przydzielone im
komnaty i przekonała się, że hrabia jednak musi oszczędzać na wszystkim, a najbardziej na
świecach i oleju do lamp. Korytarze zamku pogrążyły się w całkowitym mroku, przełamanym
tylko jaśniejszymi plamami w miejscach, gdzie światło księżyca wpadało przez niewielkie
okna. A przecież można by pomyśleć, że arystokracja, wywodząca początki swego rodu na
czas sprzed założenia Imperium, zadba, by rodowa siedziba nieustannie tonęła w świetle.
Albo przynajmniej zostawi po małej lampce w każdym korytarzu.
Oczywiście przyjęły propozycję, by zostać dłużej. Nie obyło się przy tym bez wizyty
kapitana Górskiej Straży, któremu przekazały pismo do „Bes’ary z królewskiego rodu
Frenwelsów”. Kailean nadal uśmiechała się na myśl, co ich nauczycielka zrobi na widok
takiego tupetu. W liście napisały tylko, że księżniczka jest zauroczona gościnnością hrabiego
i postanowiła przedłużyć swoją wizytę, by lepiej poznać obyczaje meekhańskiej szlachty.
Czyli między słowami – „patrzą nam na ręce i nic jeszcze nie wiemy”.
Kolejne trzy dni wypełniły rozmowy, uczty i przejażdżki po okolicy w małym,
dwukołowym powoziku – ostatniej nowince ze stolicy. Kailean widziała już takie „nowinki”
na Wschodzie, i to poobijane po wieloletniej służbie, ale obie z Dag były odpowiednio
zachwycone tym, jak bardzo ród der-Maleg nadąża za modą. W trakcie tych wycieczek
odwiedziły najbliższe miasteczko – którego domy lśniły, świeżo wyczyszczone, a uliczki
pozamiatano do czysta – oraz kilka okolicznych wiosek, w których mogły podziwiać
olbrzymie stada owiec wypędzanych na hale. Hrabia najwyraźniej należał do tych
gospodarzy, którzy lubią pokazać gościom każdą grządkę w ogródku i każdy ul w pasiece.
Nadal jednak nie dowiedziały się niczego istotnego. Żadnych śladów, tropów,
wskazówek. Dlaczego w historiach o szpiegach wszystko było takie łatwe? Ktoś zawsze
zostawił na wierzchu ważne dokumenty, wygadał się po pijanemu lub, tknięty wyrzutami
sumienia, łkając, wydawał wszystkich swoich wspólników. Oczywiście jeśli w historiach tych
była kobieta, winowajca zdradzał jej wszystko w trakcie upojnej nocy. Dag stwierdziła
wczoraj, że żaden z synów hrabiego jej się nie podoba, ale jeśli drogiej Inrze któryś wpadł w
oko, to proszę bardzo. Inra zapytała tylko, czy jej wysokość chce mieć szczotkę do włosów
wsadzoną tam, gdzie jeszcze nikt nigdy nie próbował się czesać.
I to zamykało wątek alkowiany.
Ich umiejętności też nie na wiele się zdawały. Daghena może i była plemienną wiedźmą