Ileż to razy – dajmy na to – kroczyłem trzeźwy jak anioł ulicą Szewską i ileż to razy nie uszedłem dwudziestu kroków, nie minęło dwadzieścia sekund, szesnaście zaledwie kroków uczyniłem, szesnaście sekund przeszło, wkroczyłem na Rynek i w okamgnieniu, wkroczywszy na Rynek, wpierw sam uczłowieczałem swe anielstwo, następnie zaś człowieczeństwo moje samo z siebie ulegało błyskawicznemu zezwierzęceniu, w okamgnieniu, wkroczywszy na Rynek, pijany byłem jak zwierzę. Co się stało? Srebrna wieżyczka duszy mojej poszła w rozsypkę? Czarny wiatr powiał i wepchnął mnie do czeluści i usadził na wysokim stołku? Co się stało? Nie wiem. Nie uchwyciłem swego niepicia na Szewskiej, ani nie uchwyciłem swego picia na Rynku.
Jestem księciem nieuchwytności. Kiedy mówię, że nie piję, z całą pewnością nie jest to prawda, ale kiedy mówię, że piję, też mogę łgać jak najęty. Nie wierzcie, nie wierzcie. Pijakowi wstyd pić, ale pijakowi jeszcze gorszy wstyd: nie pić. Jakiż to pijak, co nie pije? Marny. a jakiż lepszy: marny czy nie marny? Co wyżej stoi: marność czy niemarność? a poza tym – kiedy się dopełni pijackie fatum, rzeczą nie tylko daremną, ale i nietaktowną, a nawet haniebną jest przezwyciężanie pijackiego fatum.
Przodownik Pracy Socjalistycznej, sędziwy wytapiacz z huty im. Sendzimira (dawniej Lenina), gdy za którymś pobytem na oddziale deliryków pojął wreszcie własną bezradność, gdy pojął, iż dopełniło się pijackie fatum i zamknęło nad nim jak piaszczyste wzgórze nad zbiorową mogiłą – osłupiał i całymi dniami stał pod męską toaletą (łzy nieprzerwanie płynęły po zarosłych siwą szczeciną policzkach), stał niczym posąg osłupienia pod kiblem i powtarzał wkoło:
– Jak tu nie pić, jak wszyscy piją? Jak tu nie pić, jak wszyscy piją? Jak tu nie pić, jak wszyscy piją? Jak tu nie pić?
I stałby tak nieszczęśnik aż do dnia sądnego, stałby tak aż do dnia wypisania z oddziału deliryków, stałby tak i szlochał, gdyby doktor Granada o pewnej wyjątkowo rozpaczliwej godzinie nie wezwał go wreszcie do siebie, nie posadził w fotelu i nie przemówił doń w te mniej więcej słowa:
– Niebawem wyjdzie pan stąd, panie Przodowniku, i jeśli uda się panu po wyjściu nie pić, niech pan nie pije, niech pan z całych sił nie pije, ale niech pan wszem wobec i każdemu z osobna oznajmia, że pan pije. W ten sposób uniknie pan wielu zachęcających do picia stresów, uniknie pan licznych boleści, przykrości i nieprzyjemności, a nawet zgorszenia. Uniknie pan pełnych rozczarowania i złowieszczego wyczekiwania spojrzeń. Ciężko pan, panie Przodowniku, zapracował na swą pijacką zasługę i teraz będzie lepiej i dla pana, i dla pańskiego nadwątlonego zdrowia, jeśli nie będzie pan nadmiernie komplikował własnego wizerunku. Wszedł pan w nasze progi jako pijak i dla pańskiego komfortu psychicznego, i dla świętego spokoju pańskich najszczerszych przyjaciół wyjdzie pan stąd rzekomo jako ten sam pijak, w istocie w pijackim jedynie przebraniu. Niech pan nie pije i niech pan twierdzi wprost, albo daje do zrozumienia za pomocą niewyszukanych sugestii, że pan pije. Jak najdłużej i jak najusilniej niech pan kłamie, że pan pije, zwłaszcza że prędzej czy później i tak się pan napije.
I łzy natychmiast obeschły na porosłych siwą szczeciną policzkach Przodownika Pracy Socjalistycznej, i kamień spadł z serca jego, i wyszedł z gabinetu doktora Granady z rozjaśnionym obliczem, i wyszedłszy, jeszcze bardziej rozjaśnił nad nami oblicze swoje.
10. Rzeka świętego spokoju.
Nie drażniła mnie obłuda Kolumba Odkrywcy, nie drażnił mnie nawet jego apodyktyczny i nieznośny w swej pryncypialności ton, drażniło mnie niewypowiedzianie to, że niektóre jego racje były nie do odparcia.
– Nie ma żadnej filozofii picia – powtarzał – jest jedynie technika picia. Istnieje natomiast – bezwiednym belferskim gestem unosił palec w górę – istnieje natomiast filozofia złego samopoczucia. Generalnie sens egzystencji ludzkiej da się sprowadzić do permanentnych starań o poprawę samopoczucia, służyć temu może na przykład ideologia, religia, postęp techniczny, dobra materialne, służyć temu może także picie – ściślej – umiejętnie sterowana technika picia. Innymi słowy, w życiu idzie o to, by za pomocą właściwej techniki picia należycie korygować złe samopoczucie. Może to szwankować. Gdy samopoczucie staje się tak złe, że nie pomaga żadna technika picia, albo gdy technika picia ulega rozprzężeniu i zamiast poprawiać, pogarsza samopoczucie, tak, wtedy pojawiają się problemy. Ja takich problemów nie mam – dodawał z naciskiem – na powrót zakładał na nos okulary, sięgał po francuskie tłumaczenie Nowego Testamentu i rzekomo zaczynał czytać.
Miał drażniącą, nieodpartą i straszliwą rację. Gdy sprawy (użycie nonszalanckiego wyrażenia: “technika picia”, przychodzi mi w tym miejscu z niejakim trudem), gdy zatem sprawy ulegają rozprzężeniu, z coraz ciemniejszych i coraz głębszych nurtów rzeki, na której brzegu szukasz ukojenia, prędzej czy później poczną się wyłaniać trupie dłonie.