Kryminaliści uważali, że najważniejsze to przejść granicę, a tam już każdy będzie sobie panem, a poza tym każde zdobyte miasto będą na trzy dni oddawać wojsku. Polityczni byli nastrojeni o wiele bardziej pesymistycznie, na nic dobrego nie liczyli i oświadczali głośno, że posyłają ich na rzeź, że mają po prostu zdetonować swoimi ciałami miny atomowe, że nikt z tego nie wyjdzie żywy, więc dobrze byłoby dotrzeć do linii frontu i tam zapaść, żeby ich nikt nie znalazł. Punkty widzenia dyskutantów były tak ze sobą sprzeczne, że z prawdziwej rozmowy nic nie wyszło i dysputa przerodziła się wkrótce w monotonne wyklinanie parszywych dekowników, którzy już od dwóch dni nie dają nic do żarcia i pewnie już zdążyli wyżłopać całą żołnierską gorzałę. Katorżnicze „wojsko” mogło na ten temat gadać do rana, więc Maksym z Zefem wydostali się z tłumu i wdrapali się na prycze byle jak zbite z nie heblowanych desek.
Zef był głodny i zły i zamierzał trochę pospać, ale Maksym mu nie dał. — Później będziesz spał — powiedział. — Jutro pewnie będziemy już na froncie, a do tej pory porządnie nie porozmawialiśmy, niczego nie ustaliliśmy… — Zef odwarknął, że nie ma czego ustalać, że jutro się wszystko wyjaśni, że Maksym nie jest przecież ślepy i sam widzi, w jakim szambie się znaleźli, że z tymi baranami nie da się dojść do ładu. Maksym na to, że na razie nie chodzi o żaden ład, że do tej pory nie wiadomo, na co komu ta wojna, więc niechaj Zef będzie uprzejmy nie spać, kiedy się do niego mówi i łaskawie podzieli się swoimi przypuszczeniami.
Zef jednak nie zamierzał być uprzejmy i wcale tego nie ukrywał. Burczał, ziewał, przewijał onuce, klął, ale ponaglany i przyciskany wreszcie się rozgadał i sformułował swoje poglądy na przyczyny wojny.
Takich możliwych przyczyn było jego zdaniem co najmniej trzy. Być może zadziałały wszystkie naraz, może przeważyła któraś z nich, a może też istniała czwarta, która mu jak dotąd nie przyszła do głowy. Przede wszystkim gospodarka. Dla każdego jest oczywiste, że kiedy gospodarka się wali, wtedy najlepiej jest zorganizować wojenkę i od razu wszystkim zatkać mordy. Dzik, który zęby zjadł na badaniu wpływu gospodarki na politykę, przepowiadał tę wojnę już parę lat temu. Wieże wieżami, a nędza nędzą. Nie da się długo przekonywać głodnego, że jest syty, bo tego żadna psychika nie wytrzyma, a rządzenie narodem wariatów nie należy do największych przyjemności, zwłaszcza jeśli wziąć pod uwagę, że chorzy umysłowo są odporni na promieniowanie… Inną możliwą przyczyną jest kwestia kolonialna. Rynki zbytu, niewolnicy, tanie surowce, wszystko, w co Płomienni Chorążowie mogli zainwestować swoje prywatne kapitały. Wreszcie należy pamiętać, że już od wielu lat toczy się wojna podjazdowa między Departamentem Zdrowia Publicznego a wojskiem. Tu idzie na noże. Departament Zdrowia Publicznego to firma potężna i niemal wszechmocna, ale jeśli działania wojenne zakończą się choćby połowicznym sukcesem, panowie generałowie rozgniotą „uzdrowicieli” jak pluskwy. Inna rzecz, że kiedy z wojny nic nie wyjdzie, rozgnieceni zostaną panowie generałowie i dlatego nie można wykluczyć, że to wszystko jest sprytną prowokacją Departamentu Zdrowia Publicznego. Na to zresztą wygląda, jeśli przyjrzeć się bałaganowi, jaki wszędzie panuje, i pamiętać o tym, że już od tygodnia wrzeszczymy na cały świat, a działania wojenne jeszcze się nie zaczęły. A może, massaraksz, w ogóle się nie zaczną…
Kiedy Zef doszedł do tego miejsca, szczęknęły zderzaki, wagon drgnął, z zewnątrz dobiegły krzyki, tupot nóg, gwizdy i pociąg ruszył. Kryminaliści ryknęli zgodnym chórem żałośliwą pieśń: „I znów ni żarcia, ni gorzały…”
— Dobra — powiedział Maksym. — Całkiem składnie to wyłożyłeś. No, a jak twoim zdaniem potoczy się wojna, jeśli jednak wybuchnie? Co się wtedy stanie?