Читаем Przenicowany swiat полностью

Śpiewali wszyscy. Śpiewał pan rotmistrz Toot, wzór oficera, najlepszy z najlepszych, za którego tak chciałoby się natychmiast, w rytm tego marsza oddać życie, duszę, wszystko… Śpiewał pan lekarz sztabowy Zogu, wzór samarytanina, szorstki jak prawdziwy żołnierz i czuły jak ręce matki… Śpiewał też nasz kapral Waribobu, nasz do szpiku kości, stary wojak, weteran posiwiały w bojach… O, jak połyskują medale na jego wytartym, wysłużonym mundurze. Dla niego nie istnieje nic oprócz służby… Czy znacie nas, ukochani nasi Płomienni Chorążowie? Unieście wasze zmęczone twarze i spójrzcie; wszak widzicie wszystko, musicie więc widzieć i to, że jesteśmy tu, na odległych, okrutnych rubieżach naszego kraju i że z zachwytem umrzemy w męczarniach za szczęście Ojczyzny!…

Idziemy w bój druzgocąc świat podłości.Tak chcą Płomienni Chorążowie!O, jak zawodzi wróg! Lecz nie ma dlań litości!Do szturmu, chwaty legionowe!

Ale… cóż to? On nie śpiewa, rozkraczył się i stoi oparty o barierę i wierci swoim głupim brązowym łbem, i biega ślepiami, i ciągle szczerzy zębiska… Komu pokazujesz zęby, draniu? O, jakby się chciało podejść i z rozmachu żelazną pięścią walnąć w tę wstrętną gębę… Ale nie wolno, nie wolno: przecież to tylko pomyleniec, żałosny kaleka, prawdziwe szczęście jest dla niego niedostępne, to ślepy i marny, żałosny ułomek człowieka. A Zef, rudy bydlak, skręca się w kącie z nieznośnego bólu. Ten to co innego: was zawsze boli głowa, kiedy nam brakuje tchu z zachwytu, kiedy śpiewamy nasz bojowy marsz i gotowiśmy rozerwać sobie płuca, aby dośpiewać go do końca! Katorżnik, rudy bandyta! Za kłaki cię, za twoją obrzydliwą brodę! Wstawaj, bydlaku! Stój na baczność, kiedy legioniści śpiewają swój marsz! I po łbie, po łbie, po brudnym pysku, po bezczelnych rybich ślepiach. O tak, o tak…

Gaj odepchnął katorżnika i stuknąwszy obcasami obrócił się do pana porucznika. Jak zawsze po ataku zachwytu coś mu dzwoniło w uszach i świat cudownie rozpływał się i kołysał przed oczami.

Kapral Waribobu fioletowy z wysiłku popiskiwał i trzymał się za pierś. Pan lekarz sztabowy, spocony i purpurowy, chciwie pił wodę prosto z karafki i wyciągnął chusteczkę z kieszeni. Pan rotmistrz chmurzył się z nieobecnym wyrazem twarzy, jakby chciał sobie coś przypomnieć. Pod progiem, niczym brudny stos kraciastych łachmanów, tarzał się Zef. Twarz miał pokiereszowaną, zalaną krwią i cicho pojękiwał przez zęby. A Mach-sym już się nie uśmiechał. Twarz mu zastygła, zrobiła się podobna do zwyczajnej ludzkiej twarzy. Nieruchomymi, okrągłymi oczami patrzył na Gaja. Usta miał na pół otwarte.

— Szeregowy Gaal — odezwał się skrzekliwym głosem pan rotmistrz. — Ee… Coś chciałem wam powiedzieć… Czy też już powiedziałem?… Niech pan poczeka, Zogu. Proszę mi zostawić chociaż łyk wody…

Rozdział III

Maksym przebudził się i od razu poczuł, że głowa mu ciąży. W pokoju było duszno. Znowu w nocy zamknęli okno. Zresztą i otwarte niewiele dawało. Miasto było zbyt blisko i w ciągu dnia unosiła się nad nim nieruchoma chmura wstrętnych oparów. Wiatr przynosił je tutaj i nie pomagała ani odległość, ani czwarte piętro, ani też park na dole. Dobrze by było teraz wziąć natrysk jonowy — — pomyślał Maksym — i wyskoczyć do parku, ale nie do tego parszywego, na poły zgniłego, szarego od kopciu, lecz do naszego gdzieś pod Gladbachem, nad brzegiem srebrzystego Nirsu, przebiec z piętnaście kilometrów dookoła jeziora nie licząc się z siłami, do siódmego potu; przepłynąć jezioro, a później ze dwadzieścia minut przespacerować się po dnie, pogimnastykować płuca, połazić wśród oślizłych podwodnych głazów… Zerwał się, otworzył na oścież okno, wychylił się pod siąpiący deszczyk, głęboko wciągnął wilgotne, zanieczyszczone powietrze i zakrztusił się nim. Kropelki deszczu pozostawiły metaliczny posmak na języku. Autostradą z sykiem i świstem mknęły samochody. W dole, pod oknem, lśniło mokre listowie, na wysokim, kamiennym ogrodzeniu połyskiwało tłuczone szkło. Po parku chodził człowiek w mokrej pelerynie i zgrabiał na stosy opadłe liście. Spoza zasłony deszczu niewyraźnie majaczyły ceglane budynki jakiejś fabryki na peryferiach miasta. Z dwóch wysokich kominów jak zwykle leniwie wypełzały i opadały ku ziemi grube smugi jadowitego dymu.

Перейти на страницу:

Похожие книги

Трио неизвестности
Трио неизвестности

Хитрость против подлости, доблесть против ярости. Противники сошлись в прямом бою, исход которого непредсказуем. Загадочная Мартина позади, гибель Тринадцатой Астрологической экспедиции раскрыта, впереди – таинственная Близняшка, неизвестная Урия и тщательно охраняемые секреты Консула: несомненно – гения, несомненно – злодея. Помпилио Чезаре Фаха дер Даген Тур оказался на его территории, но не в его руках, сможет ли Помпилио вырваться из ловушки, в которую завела его лингийская дерзость? Прорвётся ли "Пытливый амуш" к звёздам сквозь аномалию и урийское сверхоружие? И что будет, если в следующий раз они увидят звёзды находясь в эпицентре идеального шторма Пустоты…Продолжение космического цикла «Герметикон» с элементами стимпанка. Новая планета – новые проблемы, которые требуют жестких решений. Старые и новые враги, сражения, победы и поражения во вселенной межзвездных перелетов на цеппелях и алхимических технологий.Вадим Панов – двукратный обладатель титула «Фантаст года», а так же жанровых наград «Портал», «Звездный мост», «Басткон», «Филигрань» и многих других. Суммарный тираж всех проданных книг – больше двух миллионов экземпляров. В новой части "Герметикона" читатель встретится с непревзойденным Помпилио и его неординарной командой.

Вадим Юрьевич Панов

Научная Фантастика