— Możecie iść — powiedział rotmistrz. — Poślijcie tam kogoś po lekarza sztabowego, pana Zogu… Gdzieście go złapali? — zapytał Zefa.
Zef zameldował, że dzisiejszej nocy razem ze swoim oddziałem przeczesywał kwadrat 23/07, zniszczył cztery samobieżne stanowiska ogniowe i jeden automat o nieznanym przeznaczeniu, stracił dwóch ludzi przy wybuchu i wszystko było w porządku. Około siódmej rano do jego ogniska szosą biegnącą przez las nadszedł ten oto osobnik. Zauważyli go z daleka, obserwowali ukryci w krzakach, a później w sprzyjającym momencie zatrzymali. Zef wziął go początkowo za zbiega, później uznał, że to nie zbieg, lecz wyrodek i już miał zamiar strzelać, ale się rozmyślił, gdyż ten człowiek… W tym miejscu Zef niezdecydowanie poruszył brodą i zakonkludował: — Gdyż stało się dla mnie jasne, że to nie jest wyrodek.
— Skąd ta pewność? — zapytał pan rotmistrz, a zatrzymany stał nieruchomo z rękami splecionymi na potężnych piersiach i spoglądał to na niego, to znów na Zefa.
Zef powiedział, że trudno mu to będzie wyjaśnić. Po pierwsze, ten człowiek niczego się nie bał i nie boi się nadal. Następnie: zdjął z ogniska polewkę i zjadł dokładnie trzecią część, tak jakby to zrobił prawdziwy kolega, a przedtem jeszcze krzyknął coś w kierunku lasu, widać przywoływał nas, wiedział, że jesteśmy w pobliżu. Dalej: chciał nas poczęstować grzybami. Grzyby były trujące, więc nie jedliśmy ich i jemuśmy nie pozwolili, jednakże on najwyraźniej chciał nas częstować, pewnie z wdzięczności. Co jeszcze: powszechnie wiadomo, że żaden wyrodek swymi danymi fizycznymi nie przewyższa normalnego cherlawego człowieka. Ten zaś po drodze do koszar zamęczył mnie niczym dzieciaka, szedł przez wiatrołomy jak po równym, przeskakiwał przez fosy i czekał na mnie po drugiej stronie i na dodatek nie wiedzieć czemu, pewnie chciał pokazać, jaki to z niego chwat, czy co? — brał mnie za ramię i przebiegał tak dwieście, trzysta kroków…
Pan rotmistrz słuchał Zefa, całym swoim wyglądem demonstrując najgłębszą uwagę, ale ledwie Zef zamilkł, gwałtownie odwrócił się ku zatrzymanemu i szczeknął mu prosto w twarz po chontyjsku:
— Nazwisko? Stopień? Zadanie?
Gaj zachwycił się zręcznością chwytu, jednak zatrzymany najwidoczniej nie rozumiał również i po chontyjsku. Znowu wyszczerzył swoje wspaniałe zęby, poklepał się po piersi mówiąc: „Mach-sym” i mówiąc „Zef” wetknął palec w bok katorżnika. Później zaczął powoli mówić, wskazując to na sufit, to na podłogę, to znów zataczając rękami koła. Gajowi wydało się, że w tej przemowie rozpoznaje niektóre znajome słowa, ale słowa te nie miały nic wspólnego ani z sytuacją, ani też wzajemnie się ze sobą nie łączyły. Kiedy zatrzymany zamilkł, przemówił kapral Waribobu.
— Moim zdaniem jest to sprytny szpieg chontyjski. Trzeba zameldować panu brygadierowi.
Pan rotmistrz nie zwrócił na niego żadnej uwagi.
— Możecie iść, Zef — rozkazał. — Wykazaliście gorliwość. Będziemy o tym pamiętać.
— Dziękuję stokrotnie, panie rotmistrzu! — wrzasnął Zef i już zrobił zwrot ku wyjściu, kiedy zatrzymany wydał nagle cichy okrzyk, przechylił się przez barierkę i chwycił stosik czystych blankietów leżących na stole przed kapralem. Stary pryk przestraszył się (ładny mi legionista), odskoczył i rzucił w dzikusa piórem. Dzikus zręcznie chwycił pióro w powietrzu, przysiadł na barierce i zaczął coś rysować na blankiecie, nie zwracając uwagi na Gaja i Zefa, którzy chwycili go za ramiona.
— Puścić! — rozkazał pan rotmistrz i Gaj usłuchał z radością: utrzymać tego brązowego niedźwiedzia było równie trudno, jak zatrzymać czołg chwyciwszy go za gąsienicę. Pan rotmistrz i Zef stanęli po obu stronach zatrzymanego i patrzyli, co on tam smaruje.
— Moim zdaniem to jest schemat świata — powiedział niepewnie Zef.
— Hm… — mruknął pan rotmistrz.
— No oczywiście! Tu w środku zaznaczył Wszechświatłość, a to jest Świat… A tu znów, jego zdaniem, my się znajdujemy.
— Ale dlaczego wszystko jest płaskie? — z niedowierzaniem zapytał pan rotmistrz.
Zef wzruszył ramionami.
— Niewykluczone, że to dziecięce widzenie świata… Infantylizm… Proszę spojrzeć! Pokazuje, jak się tutaj dostał.
— Tak, możliwe… Słyszałem o takim szaleństwie…
Gajowi udało się wreszcie wcisnąć pomiędzy gładkie, twarde ramię zatrzymanego i rude, kolczaste kudły Zefa. Rysunek, który zobaczył, wydał mu się śmieszny. Tak dzieciaki z pierwszej klasy rysują Świat: w środku maleńkie kółeczko oznaczające Wszechświatłość, wokół niego duży okrąg wyobrażający Sferę Świata, a na okręgu tłusta kropka, do której wystarczy tylko dorysować rączki i nóżki, i będzie „to Świat, a to ja”. Nieszczęśliwy wariat nawet Sfery Świata nie potrafił dobrze narysować, bo wyszedł mu jakiś owal. No jasne, nienormalny… W dodatku narysował przerywaną linię biegnącą gdzieś spod Ziemi: że niby tamtędy przywędrował.