Otworzył drzwiczki i wysiadł. Minął wyasfaltowany placyk parkingowy i zaczął, stopień po stopniu, wspinać się na kamienne schody dotykając w kieszeni przepustki wejściowej, którą wyrobił mu prokurator; przepustki wewnętrznej, którą prokurator dla niego ukradł i zwykłego różowego kartoniku udającego przepustkę, której prokurator nie zdołał ani wyrobić, ani ukraść. Było gorąco, nieprzenikliwe niebo zaludnionej wyspy błyszczało jak aluminium. Kamienne stopnie parzyły przez podeszwy, a może tylko tak mu się wydawało. Wszystko było głupie. Cały ten pomysł był idiotyczny. Po co ja się w to wszystko pakuję, skoro nie zdołałem się przyzwoicie przygotować?… A jeżeli tam siedzi nie jeden, lecz dwóch oficerów? Jeżeli w tym pokoiku siedzi trzech oficerów czekając na mnie z automatami gotowymi do strzału?… Rotmistrz Czaczu strzelał z pistoletu, tu kaliber będzie ten sam, tylko pocisków znacznie więcej. A ja już nie jestem taki jak dawniej. Moja zaludniona wyspa porządnie mnie wymaglowała. Tym razem nie pozwolą mi się odczołgać… Jestem idiotą. Byłem głupi i durniem pozostałem. Kupił mnie pan prokurator, schwytał na haczyk… Dobrze byłoby teraz prysnąć w góry, odetchnąć czystym powietrzem… Nie udało mi się jakoś dotychczas wybrać w tutejsze góry. Bardzo lubię góry. Taki mądry, nieufny człowiek, a powierzył mi taką drogocenność! Największy skarb tego świata! Ten obrzydliwy, podły, wstrętny skarb! Niech będzie przeklęty massaraksz i massaraksz, i jeszcze trzydzieści trzy razy massaraksz!
Otworzył szklane drzwi i podał legioniście przepustkę wejściową. Potem przeciął na ukos przedsionek, minął pannicę w okularach, która ciągle przystawiała pieczęcie, przeszedł obok administratora w kaszkieciku, który nadal kłócił się z kimś przez telefon, i u wylotu korytarza pokazał drugiemu legioniście przepustkę wewnętrzną. Legionista skinął mu głową: można powiedzieć, że się znali, bo ostatnio Maksym bywał tu codziennie.
Poszedł długim korytarzem bez drzwi i skręcił w lewo. Tam był dopiero drugi raz. Pierwszym razem przez pomyłkę. (Czego pan szanowny tutaj szuka właściwie? — Właściwie szukam pokoju numer szesnaście, kapralu. — Pan szanowny się pomylił, to w następnym korytarzu. — Ach tak? Przepraszam bardzo, kapralu…)
Podał kapralowi wewnętrzną przepustkę i zerknął na dwóch potężnych żandarmów, stojących nieruchomo po obu stronach drzwi. Potem spojrzał na same drzwi, przez które miał wejść. „Oddział przewozów specjalnych”. Kapral uważnie oglądał przepustkę, a następnie, nie odrywając się od tego zajęcia, nacisnął jakiś guzik na ścianie. Za drzwiami rozległ się dzwonek. Teraz oficer siedzący obok zielonej portiery przygotował się. Albo dwóch oficerów się przygotowało. Albo nawet trzech… Czekają, aż wejdą i jeżeli przestraszę się i wyskoczę z powrotem, powita mnie kapral, żandarmi i legioniści strzegący drzwi bez tabliczki, za którymi pewnie siedzi mnóstwo innych żołnierzy.
Kapral zwrócił przepustkę i powiedział:
— Proszę przygotować dokumenty.
Maksym wydostał różowy kartonik otworzył drzwi i znalazł się w pokoju.
Tak jest.
Nie jeden pokój. Trzy. W amfiladzie. Dopiero na końcu trzeciego zielona portiera. Dywanowy chodnik do samej portiery. Co najmniej trzydzieści metrów.
Nie dwóch oficerów. Nawet nie trzech. Sześciu!
Dwóch ubranych w szare wojskowe mundury w pierwszym pokoju. Już wycelowali automaty.
Dwóch w żandarmskiej czerni w drugim pokoju. Jeszcze nie wycelowali, ale zaraz to zrobią.
Dwóch cywilów po obu stronach zielonej portiery w trzecim pokoju. Jeden obrócił głowę i patrzył gdzieś w bok…
No, Mak!
Runął do przodu. Wyszło coś w rodzaju trójskoku z miejsca. Zdążył jeszcze pomyśleć: żeby tylko nie zerwać ścięgien! Stwardniałe powietrze uderzyło w twarz.
Zielona portiera.
Cywil z lewej patrzy w bok, szyja odkryta. Kantem dłoni.
Cywil z prawej prawdopodobnie mruga. Nieruchome powieki opuszczone do połowy. Z wierzchu w ciemię i do windy.
W windzie ciemno. Gdzie przycisk? Massaraksz, gdzie ten przycisk?
Wolno, dudniąco załomotał automat i od razu drugi. No cóż, doskonała reakcja. Tu-tut… Tu-tut… Tu-tut… Ale to na razie w drzwi, w to miejsce gdzie mnie zobaczyli. Nie pojęli jeszcze, co się właściwie stało. Zwykły odruch.
Przycisk!
W poprzek portiery skośnie, z góry na dół przesuwa się cień. To pada któryś z cywilów.
Massaraksz, jest! W najwidoczniejszym miejscu…
Nacisnął guzik i kabina ruszyła w dół. Winda była pospieszna i poruszała się dosyć szybko. Zabolała noga odskoczna. Czyżby jednak naderwał?… Zresztą teraz to już nie jest ważne… Massaraksz, przecież się przebiłem!
Kabina zatrzymał się, Maksym wyskoczył i natychmiast w szybie zahuczało, zabrzęczało, poleciały drzazgi. Z góry w dach kabiny strzelano z trzech luf. Dobra, dobra, strzelajcie… Zaraz zrozumiecie, że nie trzeba strzelać, że należy podciągnąć windę z powrotem i zjechać nią na dół…
Rozejrzał się. Massaraksz, znowu nie tak!… Trzy wejścia zamiast jednego. Trzy zupełnie jednakowe tunele… Aha, po prostu generatory czynne na przemian. Jeden pracuje, dwa w konserwacji. Który teraz działa? Tak. Chyba ten…