W samochodzie posadził Dzika możliwie prosto, usiadł za kierownicą i wyjechał z parkingu. Szary budynek zwisał nad nim bezsensowną, ciężką skazaną na zagładę bryłą wypełnioną do granic możliwości skazanymi na zagładę ludźmi, niezdolnymi ani się poruszyć, ani zrozumieć, co się z nimi dzieje.
To było rojowisko, potworne wężowe gniazdo zatłoczone najokropniejszym paskudztwem. Te bydlęta zostały zebrane po to, aby zamienić w bydło wszystkich, których dosięgną obrzydliwe zaklęcia radia, trucizna telewizji i promieniowania wież. Wszyscy są tam wrogami i nikt z nich nawet na moment nie zawahałby się posiekać kulami, wydać, ukrzyżować mnie, Dzika, Zefa, Radę, wszystkich moich bliskich i kochanych… A jednak dobrze się stało, że dopiero teraz to sobie uświadomiłem. Przedtem taka myśl by mi przeszkodziła. Od razu przypomniałbym sobie Rybę… A cóż Ryba? — pomyślał. — Co o niej wiem? Że uczyła mnie języka i słała moje łóżko?… No, no, zostaw Rybę w spokoju, przecież doskonale wiesz, że nie chodzi wyłącznie o Rybę. Chodzi o to, że od dziś zaczynasz walczyć na serio, na śmierć i życie, tak samo jak tutaj walczą wszyscy; że będziesz musiał walczyć z tłuszczą, z zacietrzewioną tłuszczą ogłupioną promieniowaniem; ze sprytnymi, chytrymi, ciemnymi durniami, którzy tym promieniowaniem kierowali; z pełnymi dobrych chęci durniami, którzy przy pomocy tego promieniowania chcieliby zmienić złośliwe, rozwydrzone marionetki w marionetki rzewne, quasi dobre… Oni wszyscy będą starali się zabić ciebie, twoich przyjaciół i twoją sprawę, bo — zapamiętaj to dobrze, zapamiętaj na całe życie! — w tym świecie jest to jedyny sposób przekonywania oponentów…
Tak — pomyślał. — To, co teraz zrobiłem, nosi tutaj nazwę bohaterstwa. Dzik dożył do tego dnia. W ten dzień, jak w piękną bajkę wierzyli Leśnik, Kotka, Zielony, Gel Ketszef, mój Gaj i dziesiątki, setki, tysiące ludzi, których nigdy nie widziałem… A jednak jest mi źle i jeżeli chcę, aby mi nadal wierzyli i szli za mną, to nigdy i nikomu nie powinienem się przyznać, że najciężej mi było nie wtedy, kiedy biegłem pod kule, lecz teraz, kiedy jeszcze czas wrócić i rozbroić minę, a ja zamiast tego pędzę samochodem jak najdalej od przeklętego miejsca…
Pędził prostą autostradą, tą samą, po której pół roku temu Fank wiózł go swoją luksusową limuzyną wyprzedzając kolumnę opancerzonych transporterów, pędził, aby przekazać z rąk do rąk Wędrowcowi… Teraz wiem, dlaczego… Czyżby on już wtedy wiedział, że jestem odporny na promieniowanie, że niczego nie rozumiem i że zatańczę, jak mi zagra? Wygląda na to, że wiedział. Wiedział, przeklęty Wędrowiec! To znaczy, że rzeczywiście jest diabłem, najstraszliwszym człowiekiem w kraju, a może nawet na całej planecie. „On wszystko wie” — powiedział prokurator generalny bojaźliwie zezując na boki… No nie, nie wszystko. Wykiwałeś Wędrowca, Mak. Wygrałeś z diabłem. A teraz musisz go dobić, póki nie jest za późno, zanim się jeszcze nie ocknął… Może go zresztą już dobili na progu własnego legowiska?… Och, nie wierzę w to, nie wierzę, to dla naszych chłopców zbyt trudne, Bąbel miał dwudziestu czterech pociotków z karabinami maszynowymi… Massaraksz! Tak jest, nie wiem, jak się robi rewolucję. Niczego nie przygotowałem, prawie nie mam ludzi, szeregowi konspiratorzy mnie nie znają, a sztab będzie przeciwko mnie… Nie zdążyłem nawet uprzedzić Generała na katordze, aby gotów był poderwać politycznych i pędzić z nimi tutaj. Ale bez względu na sytuację powinienem wykończyć Wędrowca. Muszę wykończyć Wędrowca i przetrzymać kilka godzin, zanim cały legion i armia nie zwalą się od głodu promienistego. Nikt z nich przecież nic nie wie o głodzie promienistym, nawet Wędrowiec pewnie nie wie. Skąd zresztą mają wiedzieć, przecież w tym kraju tylko ja wywoziłem biednego Gaja poza granice pola.
Na szosie było pełno samochodów. Wszystkie stały byle jak: w poprzek, na skos, z kołami w rowach. Zmiażdżeni depresją kierowcy i pasażerowie siedzieli na stopniach, zwisali bezsilnie z siedzeń, poniewierali się w otępieniu na poboczach. Wszystko to przeszkadzało w jeździe, bo ciągle trzeba było przyhamowywać, wymijać, objeżdżać i Maksym nie od razu zauważył, że z przeciwka, od strony miasta, również wymijając i objeżdżając, ale prawie wcale nie hamując zbliża się płaski, jaskrawożółty samochód rządowy.