Maksym stanął na skraju urwiska i obejrzał się. Poza nim poruszała się, prostowała przydeptana trawa, koślawe drzewa czerniały na tle nieba i świecił malutki krążek otwartego włazu. Wszystko wyglądało bardzo powszednio. No, dobrze — powiedział do siebie. — Od każdego według jego możliwości. Dobrze byłoby znaleźć cywilizację. Potężną, starożytną, mądrą i w dodatku ludzką…
Zszedł ku rzece.
Rzeka była istotnie wielka, powolna i gołym okiem było widać, jak opadała ze wschodu i wznosiła się ku zachodowi. (Refrakcja musi tu być potworna…) Było też widać, że drugi brzeg jest łagodny i porośnięty trzciną, a o kilometr w górę rzeki sterczą z wody jakieś słupy, krzywe belki i poskręcane kratownice, kosmate od pnączy. Cywilizacja — pomyślał Maksym bez szczególnego podniecenia. Dokoła wyczuwał wiele żelaza i jeszcze coś nieprzyjemnego, dusznego, a kiedy zaczerpnął garść wody, zrozumiał, że to radioaktywność, dosyć silna i zjadliwa. Rzeka niosła substancje promieniotwórcze i Maksym pojął, że z tej cywilizacji będzie niewiele pożytku, że z kontaktami lepiej w ogóle nie zaczynać, tylko zrobić standardowe analizy, ze dwa razy chyłkiem oblecieć planetę wzdłuż równika i zbierać się do powrotu. Na Ziemi przekazać materiały zasępionym panom ze Służby Bezpieczeństwa Galaktycznego, którzy już wiele rzeczy w swoim życiu widzieli, a samemu jak najszybciej zapomnieć o wszystkim.
Strzepnął z obrzydzeniem palcami i wytarł je o piasek. Potem przykucnął i zamyślił się. Próbował wyobrazić sobie mieszkańców tej z pewnością niezbyt szczęśliwej planety. Gdzieś za lasami było miasto, z pewnością niezbyt piękne, brudne fabryki zanieczyszczające rzeki radioaktywnymi pomyjami, brzydkie cudaczne domy pod żelaznymi dachami. Dużo ścian, mało okien, brudne szczeliny pomiędzy domami zawalone odpadkami i truchłami zwierząt domowych, głęboka fosa wokół miasta i zwodzone mosty… Chociaż nie, to wszystko było przed fabrykami… No i ludzie. Spróbował wyobrazić sobie tych ludzi, ale nie zdołał. Wiedział tylko, że noszą bardzo dużo odzieży, że są po prostu zapakowani w grubą, szorstką tkaninę, a wysokie białe kołnierze obcierają im szyje. Potem zobaczył ślad na piasku.
Ślady bosych nóg. Ktoś zlazł z urwiska i wszedł do rzeki. Ktoś o wielkich szerokich stopach, ciężki, krzywonogi i niezręczny. Niewątpliwie humanoid, ale u nóg miał po sześć palców. Postękując i sapiąc spełzł z urwiska, przekuśtykał po piasku, zanurzył się z pluskiem w radioaktywnej wodzie, parskając popłynął na drugi brzeg i ukrył się w trzcinach.
Jaskrawoniebieski błysk rozświetlił wszystko dokoła niczym uderzenie błyskawicy i natychmiast nad urwiskiem zahuczało, zasyczało, zatrzeszczało. Maksym zerwał się na równe nogi. Z urwiska sypała się sucha ziemia, coś z niebezpiecznym świstem przemknęło po niebie i upadło pośrodku rzeki, wznosząc fontannę wody pół na pół z białą parą. Maksym zaczął biec pod górę. Wiedział już, co się stało, nie rozumiał jedynie, dlaczego, nie zdziwił się więc, kiedy w miejscu, gdzie dopiero co stał statek, zobaczył kłębiący się słup rozżarzonego dymu, który niczym gigantyczny korkociąg wwiercał się w fosforyzującą opokę nieba. Statek pękł, ceramitowy pancerz jarzył się fioletowo, wesoło paliła się trawa, płonęły krzewy i dymne ogniki przebiegały po koślawych drzewach. Wściekłe gorąco biło w twarz, więc Maksym osłonił ją dłonią i zaczął się cofać wzdłuż urwiska, najpierw o krok, potem jeszcze o jeden, a później jeszcze i jeszcze. Cofał się nie odrywając łzawiących oczu od tej wspaniałej pochodni sypiącej purpurowymi i zielonymi iskrami, od tego niespodziewanego wulkanu, od bezsensownego szaleństwa rozpasanej energii.
Niby dlaczego nie? — pomyślał w rozterce. Zjawiła się wielka małpa, zobaczyła, że mnie nie ma, wlazła do środka, podniosła pokład, sam co prawda nie wiem, jak to się robi, ale ona się domyśliła, widać te sześciopalczaste małpy są bardzo zmyślne — uniosła więc pokład… Co tam u diabła jest pod pokładem?! Słowem, znalazła akumulatory, chwyciła wielki kamień, co najmniej trzytonowy, zamachnęła się i trach!… Potężny musiał być małpiszon… Wykończyła mój statek swoimi brukowcami; dwa razy w stratosferze, no i teraz… Zadziwiająca historia… Nic podobnego zdaje się do tej pory nie było… A co ja właściwie mam teraz robić? W centrali oczywiście wkrótce się zorientują, że coś tu nie jest w porządku, ale na pewno nie pomyślą, że statek przepadł, a pilot ocalał… Co teraz będzie?