Obrócił się plecami do pożaru i poszedł, gdzie oczy poniosą. Pomaszerował szybkim krokiem wzdłuż rzeki. Wszystko dokoła było zabarwione na czerwono, a w przodzie miotał się na trawie jego cień. Z prawej strony zaczynał się las, rzadki i cuchnący zgnilizną. Trawa zrobiła się miękka i wilgotna. Dwa wielkie nocne ptaki poderwały się z hałasem spod jego nóg i nisko nad wodą pociągnęły na drugi brzeg. Pomyślał przelotnie, że ogień może go dopędzić i wtedy będzie musiał uciekać wpław, a to nie będzie przyjemne; czerwone światło nagle pociemniało i zaraz potem zupełnie zgasło. Zrozumiał wtedy, że urządzenia gaśnicze spełniły swój obowiązek z właściwą im solidnością. Wyobraził sobie nadtopione butle sterczące wśród płonących zgliszcz rzygające ciężkimi kłębami pirogafów…
Spokojnie — pomyślał. Najważniejsze to nie tracić głowy. Mam czas. Właściwie mam masę czasu. Mogą mnie szukać w nieskończoność: statku nie ma, więc znaleźć mnie niepodobna. Zresztą dopóki nie zrozumieją, co się stało, zanim ostatecznie się nie przekonają, póki nie będą całkowicie pewni, mamie niczego nie powiedzą… A ja tymczasem coś wymyślę…
Minął niewielkie, chłodne grzęzawisko, przedarł się przez krzaki i znalazł się na drodze, na starej, popękanej betonowej szosie niknącej w lesie. Podszedł do skraju urwiska stąpając po betonowych płytach i zobaczył kratownicę do połowy pogrążoną w wodzie, po drugiej zaś stronie rzeki przedłużenie drogi ledwie widoczne pod świecącym niebem. Przypuszczalnie był tu kiedyś most i przypuszczalnie ten most komuś bardzo przeszkadzał, tak bardzo, że go zwalił do wody. Maksym siadł na krawędzi urwiska, spuścił nogi i zaczął rozmyślać:
Najważniejsze znalazłem. Oto mam przed sobą drogę. Złą, toporną i w dodatku bardzo starą, ale w każdym razie drogę, a na wszystkich zamieszkanych planetach drogi prowadzą ku tym, którzy je zbudowali. Czego mi brak? Głodny nie jestem. To znaczy chętnie bym coś zjadł, ale to sprawka zamierzchłych instynktów, które zaraz stłumimy. Pić mi się zachce nie prędzej niż po upływie doby. Powietrza jest pod dostatkiem, choć prawdę mówiąc wolałbym, żeby w atmosferze było mniej dwutlenku węgla i promieniotwórczego brudu. Niczego przyziemnego więc nie potrzebuję. Potrzebuję natomiast niewielkiego, szczerze mówiąc prymitywnego nadajnika zeroprzestrzennego ze spiralną emisją. Co może być prostszego od prymitywnego nadajnika zeroprzestrzennego? Jedynie prymitywny zeroprzestrzenny akumulator…
Zmrużył oczy i pod czaszką natychmiast pojawił się dokładny schemat nadajnika pracującego na pomiennikach pozytronowych. Gdyby miał odpowiednie części, zmontowałby go raz-dwa, nie otwierając nawet oczu. Kilkakrotnie przeprowadził w myśli tę operację, lecz kiedy otworzył oczy — nadajnika nadal nie było. Nie było w ogóle niczego. Robinson — pomyślał z niejakim dreszczykiem. Maksym Cruzoe. Masz ci los — oprócz szortów bez kieszeni i trampek na nogach — niczego nie mam. Ale za to moja „wyspa” jest zaludniona… A jeżeli wyspa jest zamieszkana, to zawsze pozostaje nadzieja na zdobycie prymitywnego nadajnika zeroprzestrzennego. Usilnie myślał o nadajniku, ale nie bardzo mu to wychodziło. Ciągle miał przed oczyma mamę, kiedy jej oświadczono: „Pani syn zaginął bez wieści”, widział wyraz jej twarzy i widział ojca bezradnie pocierającego policzki, czuł, jak im jest źle i pusto… Nie — powiedział sobie. - — O tym myśleć nie wolno. Wszystko jedno o czym, tylko nie o tym, bo inaczej niczego nie osiągnę. Rozkazuję i zabraniam. Rozkazuję nie myśleć i zabraniam myśleć. Kropka. — Podniósł się i poszedł przed siebie.