Była to okrągła budka, przypominająca telefoniczną, tylko ściany nie były przezroczyste, były metalowe. Do budki prowadziły drzwi i zza nich ciągnęło zapachem powietrza jak po burzy. Gag nieśmiało wszedł do środka, Korniej wcisnął się za nim i drzwi znikły.
— Później wyjaśnię ci, na czym to polega — mówił Korniej. Bez pośpiechu naciskał klawisze na niewielkim pulpicie wbudowanym w ścianę. Takie pulpity widział Gag w maszynach cyfrowych w buchalterii szkoły.
— Wybieram szyfr — mówił dalej Korniej. — Wybrałem… Widzisz zielone światełko? To oznacza, że szyfr ma sens, a finisz jest wolny. Teraz wyruszamy… Ten czerwony guziczek…
Korniej nacisnął czerwony guziczek. Żeby nie upaść, Gag wczepił się palcami w sweter Kornieja. Podłoga jakby na sekundę znikła, a potem znowu się zjawiła i za matowymi ściankami pojaśniało.
— Koniec — powiedział Korniej. — Wychodź.
Sali nie było. Był szeroki, jaskrawo oświetlony korytarz. Niemłoda kobieta w błyszczącej jak rtęć pelerynce usunęła się z drogi, zmierzyła surowym spojrzeniem Gaga, spojrzała na Kornieja — twarz jej drgnęła, kobieta dała susa do budki i drzwi budki znikły.
— Prosto — powiedział Korniej.
Gag poszedł prosto. Dopiero po przejściu kilku kroków ostrożnie odetchnął.
— Jedna chwila i jesteśmy dwadzieścia kilometrów dalej — rzekł za jego plecami Korniej.
— Niesłychane… — powiedział Gag. — Nie wiedziałem, że umiemy robić takie rzeczy…
— Powiedzmy, że wy jeszcze nie umiecie — oznajmił Korniej. — Teraz na prawo.
— Miałem na myśli, że w ogóle… Rozumiem, że to wszystko jest ściśle tajne, ale dla armii…
— Nie zatrzymuj się. — Korniej lekko szturchnął go w plecy.
— Dla armii taka rzecz jest niezastąpiona. Dla armii, dla wywiadu…
— Tak — powiedział Korniej. — Teraz jesteśmy w hotelu. To mój numer. Mieszkałem tu, kiedy leżałeś w szpitalu.
Gag rozejrzał się. Pokój był ogromny i idealnie pusty. Ani śladu mebli. Zamiast przedniej ściany błękitne niebo, reszta różnokolorowa, podłoga biała, sufit jak w szpitalu w barwną kratkę.
— Porozmawiamy — rzekł Korniej i usiadł.
Powinien upaść na podłogę swoim chudym zadkiem. Ale podłoga wypuczyła się na spotkanie jego padającego ciała, jakby opłynęła ciało Kornieja i przemieniła się w fotel. Tego fotela przed chwilą nie było. Po prostu błyskawicznie wyrósł. Wprost z podłogi. Na naszych oczach. Korniej założył nogę na nogę i swoim zwyczajem splótł kościste palce na kolanie.
— Bardzo długo dyskutowaliśmy, Gag — powiedział — co z tobą począć… Co ci opowiedzieć, co przed tobą ukryć… Co zrobić, żebyś, nie daj Boże, nie zwariował…
Gag oblizał spierzchnięte wargi. — Ja…
— Była na przykład propozycja, żeby przez trzy, cztery miesiące nie przywracać ci świadomości. Albo żeby cię zahipnotyzować. Było jeszcze wiele równie idiotycznych pomysłów. Byłem temu przeciwny. I powiem ci dlaczego… Po pierwsze, wierzę w ciebie, jesteś silny, wytrenowany, widziałem cię w walce i wiem, że wiele możesz wytrzymać. Po drugie, będzie lepiej dla wszystkich, jeżeli zobaczysz nasz świat… nawet jeżeli to będzie tylko mały wycinek naszego świata. No a po trzecie, powiem ci uczciwie — możesz mi być potrzebny.
Gag milczał. Nogi mu zesztywniały, ręce założone na plecach zacisnął z całej siły, do bólu. Korniej nagle pochylił się do przodu i powiedział takim głosom, jakby wymawiał zaklęcie:
— Nic złego się z tobą nie stało. Nic złego się z tobą nie stanie. Jesteś całkowicie bezpieczny. Po prostu podróżujesz, Gag. Jesteś w gościnie, rozumiesz?
— Nie — powiedział ochryple Gag.
Odwrócił się i poszedł prosto w błękitne niebo. Stanął. Spojrzał. Jego zaciśnięte pięści zbielały. Zrobił krok do tyłu, potem drugi, trzeci i cofał się do chwili, kiedy łopatkami dotknął ściany.
— To znaczy… że ja już jestem tam? — zapytał ochryple.
— To znaczy, że już jesteś tu — powiedział Korniej.
— Jakie zadanie otrzymam do wykonania?… — zapytał Gag.
Rozdział 3