— Niaŭdačnika? — zdziviŭsia Snaŭt. — Jak ty heta razumieješ? U peŭnym sensie Boh kožnaj relihii byŭ niaŭdačnikam, bo jaho nadzialali čałaviečymi rysami, tolki pierabolšanymi. Boh Staroha zapavietu, naprykład, prahnuŭ pakłaniennia i achviaraŭ, zajzdrosciŭ inšym baham… hreckija bahi z-za svaich svarak i siamiejnych zvadak taksama byli pa-čałaviečy niaŭdačnikami…
— Nie, — pierapyniŭ ja jaho, — ja maju na ŭvazie Boha, niedaskanałasć — hałoŭnaja, imanientnaja rysa. Heta Boh, abmiežavany ŭ svaim usioviedanni, usiemahutnasci, jon pamylajecca ŭ pradkazanniach budučyni svaich pačynanniaŭ, los jakich zaležyć ad abstavin i moža pałochać. Heta Boh… kaleka, jaki zaŭsiody prahnie bolš, čym moža, i nie adrazu razumieje heta. Boh, jaki skanstrujavaŭ hadzinnik, a nie čas, jaki jon pakazvaje, vynajšaŭ sistemy ci miechanizmy, što słužać peŭnym metam, a jany pierarasli hetyja mety i zdradzili im. Jon stvaryŭ biaskoncasć, jakaja pavinna była zasviedčyć jaho ŭsiemahutnasć, a stała pryčynaj jaho poŭnaha paražennia.
— Niekali manichiejstva… — niaŭpeŭniena pačaŭ Snaŭt.
Dziŭnaja strymanasć, z jakoj jon zviartaŭsia da mianie apošnim časam, znikła.
— Heta nie maje ničoha ahulnaha z dabrom i złom, — adrazu ž pierapyniŭ ja jaho. — Hety Boh nie isnuje pa-za materyjaj i nie moža ad jaje pazbavicca, jon tolki choča hetaha…
— Padobnaj relihii ja nie viedaju, — skazaŭ Snaŭt, pamaŭčaŭšy. — Takaja nikoli nie była patrebna. Kali ja dobra ciabie zrazumieŭ, a bajusia, što zrazumieŭ dobra, ty dumaješ pra niejkaha evalucyjnaha Boha, jaki razvivajecca ŭ časie i rascie, uzdymajecca na ŭsio bolš vysoki ŭzrovień mahutnasci, darastaje da ŭsviedamlennia svajoj biezdapamožnasci! Hety tvoj Boh — istota, dla jakoj jaje boskasć stała biazvychadnym stanoviščam; zrazumieŭšy heta, jon apynuŭsia ŭ rospačy. Ale Boh u rospačy — heta ž čałaviek, praŭda? Ty maješ na ŭvazie čałavieka… Heta nie tolki drennaja fiłasofija, heta navat drennaja mistyka.
— Nie, — adkazaŭ ja ŭparta, — ja nie maju na ŭvazie čałavieka. Mahčyma, niekatoryja rysy majho Boha adpaviadali b takomu papiaredniamu aznačenniu, ale tolki tamu, što jano vielmi niedakładnaje. Nam tolki zdajecca, što čałaviek volny ŭ vybary mety. Čas, u jaki jon naradziŭsia, naviazvaje jamu metu. Čałaviek słužyć hetaj mecie albo supraciŭlajecca joj, ale abjekt słužennia albo buntu zaprahramavany jamu zvonku. Poŭnaja svaboda pošuku mety mahčyma, kali čałaviek apyniecca zusim adzin, ale heta niemažliva, bo čałaviek, jaki vychavaŭsia nie siarod ludziej, nie moža stać čałaviekam. Hety… moj Boh musić być istotaj, pazbaŭlenaj množnaha liku, razumieješ?
— Ach, — pramoviŭ Snaŭt, — jak heta ja adrazu…
Ion pakazaŭ rukoj na Akijan.
— Nie, — zapiarečyŭ ja, — i nie jon. Zanadta rana skancentravaŭšy ŭvahu na sabie, jon praminuŭ u svaim razvicci mahčymasć stać boskasciu. Jon chutčej samotnik, pustelnik kosmasu, a nie jaho Boh… Jon paŭtarajecca, a toj, pra kaho ja dumaju, nikoli hetaha nie zrabiŭ by. A raptam jon uzniknie mienavita zaraz, u niejkim zakutočku Hałaktyki, i adrazu z junackim zapałam pačnie tušyć adny zorki i zapalvać druhija, a my zaŭvažym heta tolki praz niejki čas…
— My ŭžo heta zaŭvažyli, — kisła pramoviŭ Snaŭt. — Novyja i zvyšnovyja… chiba heta, pa-tvojmu, sviečki na ałtary?
— Kali ty chočaš usio, što ja kažu, traktavać tak dasłoŭna…
— A mo mienavita Salarys zjaŭlajecca kałyskaj tvajho boskaha niemaŭlaci, zaŭvažyŭ Snaŭt. Ad usmieški vakol jaho vačej zjavilisia tonkija zmorščynki. — Mo mienavita jon u tvaim razumienni pieršaasnova, zarodyš Boha rospačnaha, mo žycciovaja siła jaho malenstva pakul pieraŭzychodzić jaho rozum, a ŭsio toje, što znachodzicca ŭ našych salarystyčnych biblijatekach, prosta doŭhi pieralik jaho niemaŭlackich refleksaŭ…
— A my niejki čas byli jaho cackami, — zakončyŭ ja. — Tak, mažliva. I viedaješ, što tabie ŭdałosia? Stvaryć absalutna novuju hipotezu na temu płaniety Salarys, a heta sapraŭdy niaprosta! Voś i tłumačennie, čamu niemahčyma ŭstanavić Kantakt, čamu niama adkazu, adkul uznikajuć niekatoryja — skažam tak — ekstravahantnasci ŭ stasunkach z nami. Psichika maleńkaha dziciaci…
— Ja admaŭlajusia ad aŭtarstva, — pramarmytaŭ Snaŭt, spyniajučysia la iluminatara.
My doŭha pazirali na čornyja chvali. Na ŭschodnim baku haryzontu z tumanu vystupała blednaja pradaŭhavataja plama.
— Adkul u ciabie zjaviłasia ideja niedaskanałaha Boha? — raptam spytaŭsia Snaŭt, nie advodziačy pozirku ad zalitaj sviatłom pustyni.
— Nie viedaju. Jana mnie zdałasia vielmi, vielmi praŭdzivaj. Razumieješ? Heta adziny Boh, jakomu ja moh by pavieryć. Jaho pakuty — nie adkuplennie, jany nikoha nie zabaŭlajuć, ničomu nie słužać, jany prosta isnujuć.
— Mimoid… — pramoviŭ zusim cicha, zmienienym hołasam Snaŭt.
— Što ty skazaŭ? Aha, praŭda. Ja zaŭvažyŭ jaho jašče raniej. Vielmi staražytny.
My abodva ŭziralisia ŭ haryzont, achutany ryžavatym tumanam.
— Ja palaču, — niečakana skazaŭ ja. — Tym bolš što ja jašče ni razu nie pakidaŭ Stancyi, a tut dobraja akazija. Ja viarnusia praz paŭhadziny…
— Što? — Snaŭt šyroka raspluščyŭ vočy. — Ty palaciš? Kudy?