Читаем Sami Swoi полностью

– Żeb' jego wilcy, no! – wystękał Kacper, nie mogąc uwierzyć w podłość sąsiada. Przeniósł wzrok z rozradowanej twarzy Kargula na pozbawionego ogona kasztana; stał teraz bez ogona, ośmieszony, kręcąc się w koło, bo gzy cięły go bezlitośnie. Kacper zamarł. Nie mógł wydobyć z siebie nic więcej niż powtarzane w kółko przekleństwo: „Ty koniosraju jeden! Żeb' tobie muchomora kto zadał!” A Kargul w sukmanie podparł się tylko pod boki i rżał radośnie, udając ogiera. Kacper obejrzał się na syna, trzymanym w ręku ogonem kobyły wskazał na wbitą w pieniek siekierę. Chłopcu nie trzeba było żadnych więcej instrukcji. Porwał siekierę i wystartował do płotu, starając się sięgnąć Kargula obuchem. Wojciech, plącząc się w połach sukmany, dopadł drzwi chaty i zasunął skobel. Ostrze siekiery odłupało tylko kawał futryny. Od tej pory otwarta wojna między Kargulami a Pawlakami toczyła się ze zmiennym szczęściem. Brały w niej udział całe rodziny, ale także był zaangażowany cały żywy inwentarz. Każde pianie koguta było jak dźwięk trąbki wzywającej do boju. Każde zniesione jajko stać się mogło zarzewiem kolejnej potyczki. Każdy chwyt był dobry, by wywieść przeciwnika w pole, by złapać go w zasadzkę. Kto pierwszy otrząsnął nocą dziką gruszę z niedojrzałych ulęgałek – ten był lepszy. Pękła rozwora od Pawlakowego wozu – był to dla Kargulów powód do radości. Przejechał samochód starosty Kargulowego parsiuka przy kapliczce – dobrze im tak! Leonia specjalnie wysypywała na zapolu stodoły ziarno, żeby przywabić tam Kargulowe kury. Zamykała je tam na tak długo, aż zniosły jajko. Taskała kiedyś w fartuchu swój łup, kiedy zza płotu wyciągnęła się potężna łapa Kargula:

– A on czego tu łapę pcha?

– Oddajcie jajko, Leonia.

– Ot tobie na. Zbiesił sia czy jak?

– Nasza kura, nasze jajko.

– On do cała kołowaty chyba: taż ja te jajko w naszej stodole naszła.

– Boście moje kury w sąsieku zamknęli.

– Po naszej stronie znalazła, a wszystko, co po tej stronie płota, to nasze.

– Ot, gadzina – huknął Kargul.

– Dziermoli jak jaka rozdziawa! Przyjdzie wam się za wszystko na Sądzie Ostatecznym tłumaczyć! – A on niech niebem nie straszy – odcięła się Leonia, kurczowo chowając w fartuchu zdobyte podstępem jajko.

– Bo takie Herody jak Kargulowe plemie to prosto Lucyferu na rogi spadają. Ta wymiana poglądów miała swój dalszy ciąg: żeby odwrócić łaskę nieba od Pawlaków, Kargul z synem Władysławem obrócili obliczem ku swojemu siedlisku starą figurę świętego Floriana, która miała strzec obie chałupy przed ogniem. Liczyli, że Florian, stojąc tyłem do obejścia Pawlaków, nie uchroni ich domostwa od pierwszego pioruna, który jako, kara boża powinien rychło spaść na głowy sąsiadów. Ale zanim przyszła pierwsza burza, stało się coś takiego, co na zawsze określiło wzajemne stosunki sąsiadów i zdeterminowało całe życie Jana Pawlaka. Było to jesienią 1927 roku, wtedy to Kaźmierz po raz ostatni widział swego starszego brata. Właśnie wrócili od żniw. Kosa stała oparta o oborę. Zachodzące słońce odbijało się w jej ostrzu dziwnie krwawą łuną. Czy ktoś z nich mógł przewidzieć, że za chwilę to ostrze spłynie prawdziwą krwią? Kacper poszedł za stodołę za swoją potrzebą i wtedy właśnie stał się świadkiem czegoś, czego w żaden sposób płazem puścić nie mógł: oto pług, którym syn Kargula orał swoje pole, podciął lemieszem spory kęs miedzy dzielącej ich pola. Coś zawrzało w piersi Kacpra. Podciągając portki ruszył w ślad za pługiem. Doszedł do miejsca, gdzie lemiesz odkroił zachwaszczoną miedzę. Przyklęknął, przyłożył paluchy do ziemi i aż się zatrząsł: tak, dobrze widział spod swojej stodoły! Pług Kargulów odkroił pasek ziemi szeroki co najmniej na dwa palce. Dwa paluchy jego bosej stopy! Jak rękę przyłożyć – to i na trzy palce wyjdzie!

– Stój, ty koniosraju jeden! Ty łapciuchu! Bambaryło! – wykrzykiwał Kacper, idąc w ślad za oddalającym się oraczem. -Ty ziemię mnie będziesz kradł? Pałką ja tobie po łbie i zaraz ty przykucniesz, hamanie jeden!

– Pilnuj ty swoich gnid na głowie – odkrzyknął Władek Kargul, co się właśnie do ślubu z Anielcią od Hańczarów sposobił. Odgryzając się tak przez ramię, znowu zajechał pługiem kawałek miedzy na szerokość pudełka zapałek. Tego już Kacper wytrzymać nie mógł.

– Jaśkuuu! – zawołał, składając dłonie przy ustach.

Перейти на страницу:

Похожие книги