– Bas „B”, co trzydzieści dwa dolary kosztował – mówi John, a Kaźmierz kiwa potakująco głową: takiej trąby nie miała żadna orkiestra strażacka w całej gminie. Bas ufundował John, żeby o nim w Krużewnikach nie zapomniano. Kiedy otrzymał w Detroit list od Kaźmierza, że ksiądz Paralata tworzy straż pożarną, a przy tej straży ma być orkiestra – John wysłał na ręce księdza odpowiednią sumkę, żeby ten kupił instrument. Postawił tylko jeden warunek: ksiądz miał ogłosić wszystkim z ambony, że Jan Pawlak z Ameryki ufundował nie tylko świeczniki do kościoła, ale i dla straży ogniowej bas „B”. Ten dar serca stał się przyczyną dalszych zatargów z rodziną Karguli. W pół roku po zakupie trąby zmarło się Wojciechowi Kargulowi. Ponieważ Kargul zawsze w Boże Ciało nosił za księdzem feretron – ksiądz Paralata postanowił w rewanżu odprowadzić zmarłego na miejsce wiecznego spoczynku przy dźwiękach strażackiej orkiestry. Pogrzeb dotarł do mostku na strumieniu, kiedy drogę zastawił Kacper Pawlak. Rozłożył ramiona przed kroczącym z krzyżem kościelnym: „Nie będzie mi ten Herod Kargul wkraczał do królestwa niebieskiego przy trąbie, co ją mój Jaśko ufundował!”. Ksiądz Paralata usiłował powstrzymać starego Pawlaka, przemówić do jego chrześcijańskiego sumienia, ale ten rozepchnął orkiestrę, dopadł kulawego Denderysa, co szedł na końcu, owinięty potężnym basem „B”, mimo oporu wyrwał mu trąbę i uniósł ją w ramionach do swojej chałupy. Od tej pory Kacper miał napięte stosunki z księdzem, – a poprzez niego z samym Panem Bogiem: kiedy z ambony padały słowa o tych, co krzyżem się żegnają, a wybaczenia w sercu nie mają – wszyscy wiedzieli, o kogo chodzi. Zaniósł kiedyś trąbę Kacper na plebanię, ale ksiądz mu ją odesłał przez kościelnego. I tak wisiała trąba na ścianie chaty Pawlaków, aż kotka zaniosła tam jakieś szmaty i w jej tubie powiła kocięta. Kiedy John w 39 w sierpniu otrzymał list opisujący koleje basa „B” – odpisał Kaźmierzowi, że „tato był w prawie tak postąpić, bo ja tu nie po to jem czarny chleb, żeby Kargulowi orkiestry grały”. Ale ten list nigdy do Krużewników nie dotarł.
– Dlaczego ty nie wziął trąby ze sobą? – pyta teraz John.
– Bo się ruskim za bardzo spodobała – wyjaśnia Kaźmierz. Jak w październiku 39 wybory urządzali, to ktoś im doniósł, że u mnie wisi nowiuteńka trąba.
– Jak mogli zabrać, kiedy to prywatna własność była? – dziwi się John.
– Aj, Jaśku, ty gadasz jak dzieciuk. Taż ja im gadał, że to moje, a oni na to: „Nie chcesz, żeb' naród wesoły szedł do wyborów? Znaczy, że ty „przeciw ludowi pracującemu miast i wsi jesteś!” A kto był przeciw, ten pierwszy na białe niedźwiedzie jechał. No i musiał ja z radością te trąbe sowieckiej władzy ofiarować. Tylko kto im o tej trąbie powiedział?
– Pewnie te Kargule zemścić się chcieli – John nie ma wątpliwości, że podłość tego rodu mogła go pchnąć nawet do kolaboracji z bolszewikami.
– A co się z tymi Herodami stało? Kaźmierz nie ma wątpliwości, że „Herody” to Kargule. Wymienia spojrzenie z Marynią: co na to odpowiedzieć? Jeszcze grunt nie jest dostatecznie przygotowany, by rzucić weń ziarno wybaczenia. Mówi więc pospiesznie, połykając słowa, że „Kargule transportem pojechali”. Widać Jaśko zrozumiał z tego, że ten transport wywiózł Karguli gdzieś na Syberię czy do Kazachstanu, bo przyjął to jak dobrą nowinę.
– Choć w tym nam Stalin poszedł na rękę – mówi to do maleńkiej Ani, jakby udzielał jej lekcji historii.
– A jak teraz twoje sąsiady? Patrzy John wokoło, a Kaźmierz czuje, jak po kręgosłupie spływa mu strużka potu.
– Ano, sąsiadów mam tyle, co świat ma stron – celuje paluchem w czerwony dach domu po drugiej stronie drogi.
– Ten tu fornalem był pod Poznaniem…
– Porządny, choć nie zza Buga – dopowiada spiesznie Marynia.
– Tamten dym z komina widzi? – Kaźmierz popycha lekko brata ku bramie.
– Tam żyje człowiek, co tędy z armii od Andersa wracał i jak przespał jedną nockę u wdowy po wywiezionym na Syberię leśniczym, tak oni do dziś jedną pierzyną przykrywają sia… Przekazując te informacje, Kaźmierz cały czas śledzi czujnie wzrokiem, czy ktoś aby nie wyjdzie przedwcześnie na sąsiednie podwórze. Ale tam za płotem jakby pomór jakiś przeszedł: ani człowieka, ani kury na podwórzu, nawet pies nie zaszczeka. Może właśnie ta martwa cisza zwraca uwagę Jaśka, bo patrząc na wymarłe podwórze, brodą wskazuje dom Kargula.
– A ten tu? Kaźmierz nerwowo przestępuje z nogi na nogę, przełyka ślinę i patrzy na brata, jakby on był sędzią, a Kaźmierz oskarżonym.
– My tu w Rudnikach byli pierwsi, ale on jeszcze przed nami. Nasze życie złączone, jakby nas jedna matka rodziła.
– Znaczy, że to good man… Dobry człowiek – upewnia się Jaśko, huśtając w ramionach przysypiającą w słońcu wnuczkę brata.
– Samo-swój – Kaźmierz mówi to z wyraźnym naciskiem i dodaje uroczyście: – Od niego się tu Polska zaczęła.