– Tobie mają do końca życia moje słowa wystarczyć, że to Judaszowa córka i że nienawidzić masz to całe Kargulowe plemię! Kaźmierz obsunął się plecami po ścianie, bo bliski wybuch pocisku strącił im na głowę cały płat wapna. Witia nie zdejmował oczu z Jadźki, ale znalazł argumenty na usprawiedliwienie tego zapatrzenia.
– Ja tak patrzący nienawiść w sobie potęguję… Czując na sobie badawcze spojrzenie ojca, Witia nadał swoim oczom zimną bezwzględność, ale wzroku z Jadźki nie zdjął. Kaźmierz nie miał już czasu zajmować się dalszą indoktrynacją syna. Słysząc narastające jęki żony, podjął decyzję:
– Czas kończyć. Poddajem sia! Wbił maciejówkę na czoło i wcisnął nogawki w szerokie cholewy. Ukradkiem zrobił na piersi znak krzyża.
– Ale jak? – Kargul patrzył pytająco na Wieczorka. Ten wzruszył tylko ramionami. Kargul przeniósł spojrzenie na Pawlaka: od niego się to wszystko zaczęło – niech teraz on znajdzie wyjście.
– A mnie skąd wiedzieć?- Kaźmierz niespokojnie zakręcił się po piwnicy.
– Taż ja jeszcze tegom nigdy w życiu nie robił i wprawy żadnej nie mam. Wyrwał spod głowy Maryni poduszkę, zdjął poszewkę i przywiązał ją do drzewca zardzewiałych grabi. W tym czasie babcia Leonia zdecydowała się widać sama stawić czoło nacierającym wojskom, bo poprawiwszy węzeł chustki pod brodą, wspięła się na schodki piwnicy.
– Mama gdzie?! – krzyknął Kaźmierz, mocując się z poszewką, która wciąż obsuwała się z kija.
– Taż sam mówił, że wojsko idzie – rzeczowo wyjaśniła staruszka otwierając drzwi.
– To trza kury połapać, bo nas oswobodzą, a kury nieuchronnie w niewolę popadną. Wysunęła się ze schronu i sypiąc garściami ziarno po podwórzu, zaczęła przywoływać drób: „ Cip-cip-cip-cipeczki”. Nie zwróciła nawet uwagi na czołg, który łamiąc świeżo wzniesiony płot wtarabanił się na podwórze i zatrzymał o metr od studni. Przygarbiona Leonia wyłapywała spod jego gąsienic kury, a potem szeroko rozstawionymi rękoma zaganiała spłoszone ptactwo w stronę chlewu. Spieszyła się, bo oto podwórko zaludniło się raptem żołnierzami w rogatywkach i mężczyznami na wpół w cywilu, którzy na rękawach marynarek mieli biało-czerwone opaski z literami MO. Historyczne doświadczenie mówiło jej, że im więcej ludzi w mundurach przewali się przez chłopskie obejście, tym mniej kur zostanie, i za każde wyzwolenie trzeba zapłacić swoją cenę. Babcia walczyła o życie drobiu, Kaźmierz o życie mającego przyjść na świat potomka. Machając nad głową poszewką stanął naprzeciw czołgu. Klapa czołgu otworzyła się, wysunął się czołgista w czarnym hełmofonie, z pistoletem w ręku. Przekonany, że ma przed sobą Niemców, nie mógł ukryć zaskoczenia słysząc krzyk Pawlaka: – Lekarza macie? Wracz potrzebny!
– A na szto tiebie wracz? Do ranionego?!
– Do rodzącej.
Rozdział 16