– Ty nie bój sia – odezwał się Pawlak, a głos mu drżał tamowanym wzruszeniem – bom ja w większym strachu. Posłuchaj, Władek, na moją matkę koniec przyszedł.
– Na każdego z nas przyjdzie i na to mocnych nie ma – stwierdził Kargul, wciąż nie rozumiejąc, czego oczekuje od niego śmiertelny wróg.
– Ja ciebie nie na filozofa przyszedł prosić, a na tłumacza, żeb' ty mojej matce ostatnią drogę oświetlił i namaszczenie olejami ułatwił.
– Ona się prędzej diabła spodziewa, jak mnie z gromnicą.
– Jej już nie wybierać – Kaźmierz mówił przez ściśnięte gardło, przytulając do piersi Pawełka, przestraszonego widokiem Kargula.
– Jej rachunki trza zamknąć i chciał ja, żeb' ty księdzu podrobno roztłumaczył na niemiecki, co ona będzie Bogu po polsku wyznawać. – Jak trwoga, to do Boga – wypomniała Pawlakowi Aniela.
– Awo patrzaj. Do rozgrzeszenia Pawlaków Kargule potrzebne.
– Z matką moją koniec nieuchronny, ale my zostaniem i przyjdzie nam, okazja policzyć sia.
– Już ja wolę za księdzem powtarzać, jak ciebie słuchać – szykując się do spełnienia prośby sąsiada, Kargul wziął z rąk Anieli karabin, odryglował zamek i zajrzał do komory nabojowej, czy jest naładowana.
– Zostaw – rzucił Pawlak. Kargul załadował broń i wcisnął karabin pod pachę.
– A czort ciebie wie, jak ty mnie za te przysługe zapłacisz.
– Jeden pogrzeb na ten tydzień wystarczy – rzucił refleksyjnie Kaźmierz i wskazał Kargulowi drzwi.
– Dawaj chodź. Przy łóżku babci Leonii przysiadł suchy, siwy ksiądz, który był w tym pokoju półtora roku temu, w dniu chrztu Pawełka. Wówczas też nie obyło się bez udziału przedstawiciela rodu Karguli: to Kokeszko z Jadźką stanowili parę rodziców chrzestnych. Teraz Kargul, klęcząc z boku, wsłuchiwał się w ciche pytania księdza, potem tłumaczył je staruszce.
– Wann war deine letzte Beichte? – ledwo z warg księdza spadło to pytanie, Kargul zaszemrał w ucho Leonii: „Kiedy Leonia ostatni raz u spowiedzi była? „ Co Leonia wyszeptała zapadniętymi wargami -to znów Kargul księdzu przekładał, w miejsce brakujących słów pomagając sobie szerokimi gestami, aż chwiał się płomień zapalonej u wezgłowia gromnicy. I tak przez pośrednika, szczebel po szczeblu, budowana była ta drabina, po której dusza babci Leonii miała wspiąć się do nieba. Marynia i Kaźmierz stali u wezgłowia łoża, obserwując pilnie, czy aby Kargul dobrze wywiązuje się z roli pośrednika.
– A nie oszukuje on? – spytała szeptem Marynia, śledząc każdy ruch bezzębnych ust babci i licząc ilość słów, jakie potem przekazuje Kargul.
– Bo za każde jej słowo dwa niemieckie powtarza.
– Stara się – Kaźmierz usiłował uspokoić siebie i żonę, ale tak do końca nie był pewien, czy Kargul dobrze się przysłuży zbawieniu jego matki.
– Żeb' tylko ten dywersant o gorsze niebo dla naszej mamy nie postarał sia – Marynią szarpnął nagły szloch.
– A tak chciała się źrebaka doczekać.
– Może dobry Pan Bóg zlituje sia i kobyłę dopuści – wyraził szeptem swoją ufność w Boga Kaźmierz. Patrzył nieprzychylnie na Kargula, który klęcząc u wezgłowia umierającej, wciąż się wiercił jak dziecko, co za karę klęczy na grochu. Powodem tego był mauzer, który trzymał pod kolanami. Kiedy babcia Leonia wyznała swój największy grzech – że to przez nią Witia zniknął, bo na jej życzenie miał kobyłę zapuścić – suchy jak oset ksiądz zrobił na jej czole znak krzyża. Zapadła cisza, którą wypełniło rżenie ogiera, oddzielonego na zawsze płotem od klaczy Pawlaków.
Rozdział 31